sobota, 27 października 2012

"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins

"Igrzyska śmierci" weszły na rynek wydawniczy w 2008 roku i od tej pory zdążyły nieźle namieszać.
Ostatnimi czasy dzięki ekranizacji, która okazała się ogromnym komercyjnym sukcesem, ponownie zrobiło się o nich głośno.
Antyutopia nie jest niczym nowym, ani nieznanym, Collins jednak zapoczątkowała falę, która zalała świat literacki i zdetronizowała sposób tworzenia na modłę sagi Zmierzch.

Akcja utworu toczy się na ruinach dawnej Ameryki Północnej. Rozciągające się na nich futurystyczne państwo Panem z Kapitolem na czele, otoczonym przez 12 podległych mu dystryktów odpowiedzialnych za różne gałęzie przemysłu. Narratorką książki jest Katniss Everdeen mieszkanka najbiedniejszego z dystryktów, która zostaje uczestniczką tzw. Głodowych igrzysk; imprezy organizowanej przez Kapitol, polegającej na walce na śmierć i życie 24 dzieci w wieku od 12 do 18 lat wyłonionych w losowaniu, relacjonowanej na żywo w telewizji, będącej karą za bunt sprzed 74 lat.
Pierwsze co rzuca mi się na myśl, gdy słyszę hasło "Igrzyska..." to bardzo dobrze przemyślana fabuła. Jestem pełna uznania dla autorki, gdyż naprawdę rzadko zdarza mi się spotkać z pozycją, w której wszystkie zawiłości są logicznie wyjaśnione, ciąg przyczynowo-skutkowy nie szwankuje, a fabuła nie posiada "dziur" wielkości strusiego jajka. Całość oparta jest na silnych fundamentach przez co bez trudu można uwierzyć w tę historię.

Igrzyska, gdyż to właśnie one stanowią oś na której opiera się całość , stanowią widowisko okrutne, nieludzkie i przerażające. Początkowa to co miało być jedynie karą za bunt dystryktów i ostrzeżeniem na przyszłość z biegiem czasu stało się rozrywką dla wyższych sfer.  Utworzony został niespisany podział na ludzi i podludzi. Tych, którzy zabijają (choć nie bezpośrednio) i tych których zabić można. Okrucieństwo wynikające z tego faktu sprawia, iż na samą myśl jeży mi się włos na głowie.

Mieszkańcy Kapitolu niczym starożytni Rzymianie pragnęli "chleba i igrzysk".
Oczywiście dla "światłych" ludzi  "zwykła rzeź" byłaby czymś zbyt pierwotnym i niepoprawnym. Dlatego też trybutów (uczestników igrzysk) traktowano niczym celebrytów w wytrawnym talk show. Ich walka zaczynała się jeszcze poza areną, gdy musieli przed milionami widzów pokazać się z jak najlepszej strony; zaimponować wyglądem, manierami, elokwencją. Największą oglądalność i tak zyskiwały jednak zmagania trybutów, na specjalnie przygotowanej do tych celów arenie, będącymi niczym marionetki w rękach kapitolończyków, którzy decydowali o ich "być" lub "nie być". Niczym samozwańczy bogowie, sterowali całym krwawym widowiskiem pilnując, aby poziom "rozgrywki" nie spadł. Tworząc własne prawa i zasady, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Uwidacznia się to nie tylko podczas samych igrzysk, lecz także we wspomnianych w międzyczasie wcześniejszych próbach tworzenia nowych gatunków, próbach udoskonalania przyrody i zapanowania nad nią.
Jak w tym wszystkim odnajduje się jednak główna bohaterka?
Jedynym celem Katniss jest przeżyć i powrócić do rodziny. Jest silna i nie ugięta; zahartowana życiem i potrafiąca się z nim zmierzyć. Jej działania nie są zbyt skomplikowane; odpowiada złem za zło, dobrem za dobro. Wykorzystuje każdy dostępny jej rodzaj broni, nawet jeśli jest nią miłość.

Choć sam pomysł takiego obrotu spraw jest intrygujący, wątek miłosny, w moim odczuciu, był wepchnięty na siłę, jakby autorka za wszelką cenę chciała dopasować się do panujących trendów. Niestety zdechło - jak powiada moja nauczycielka matematyki. Katniss Everdeen istna królowa lodu nijak nie współgra z wyobrażeniem romantycznej kochanki.

Świat wykreowany przez Collins ukazany jest na zasadzie kontrastów. Z jednej strony biedne dystrykty, których mieszkańcami są ciężko pracujący ludzie, żyjący w ubóstwie i strachu przed władzami, z drugiej natomiast bogaty Kapitol pełen przepychu i blichtru, którego mieszkańcy dla rozrywki organizują coroczne "rzezie niewiniątek". Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić czy zwykłymi "szarymi" obywatelami  kieruje żądza krwi, czy po tylu latach znieczulicy społecznej pojęcie dobra i zła zatarło swoje znaczenie i pozwoliło w oderwaniu od rzeczywistości obserwować to wszystko po drugiej stronie szklanego ekranu.

Co tyczy się spraw czysto technicznych książka posiada bardzo ciekawy sposób narracji - pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym.
Sposób pisania Collins jest poprawny, lecz nie wybitny, fabuła jednak z nawiązką rekompensuje wszytkie niedociągniecia w dialogach, czy opisach.

 Wizja świata ukazana w książcej jest przerażająca. Świadomość beznadziejności sytuacji odczuwa się na każdej stronie. Jeszcze długo po odłożeniu historia ta tkwiła mi w głowie i nie pozwoliła zmrużyć oka. Z całą pewnością "Igrzyska..." są książką, którą warto przeczytać i gorąco namawiam do tego każdego kto się jeszcze waha.

Moja ocena: 5


Wydawca: Media Rodzina
Data premiery: 2009-05-06
Ilość stron: 351






wtorek, 23 października 2012

"Jutro. Nie ma już żadnych zasad" John Marsden

Wśród całej  masy paranormal romans, czy tak modnych w ostatnich czasach antyutopiach, książka ta jest niczym powiew świeżości. Porusza temat, który z jednej strony jest wciąż aktualny, z drugiej jednak traktowany jako coś, co nas nie dotyczy. Wojna - bo o niej tu mowa wraz z całą jej niesprawiedliwością, okrucieństwem i niepewnością o jutro jaką ze sobą niesie,  jest głównym wątkiem książki Marsdena. 

Narratorem wydarzeń jest Ellie - młoda dziewczyna, która wraz z paczką znajomych wyrusza na wyprawę w góry, zmierzając do miejsca zwanego Piekłem; obszaru przepełnionego pięknem przyrody oraz tajemniczymi opowieściami, gdzie grupa nastolatków może odetchnąć od codziennego życia, szkoły i ciążących na nich obowiązków.Nie zdają sobie jednak sprawy, że dopiero po powrocie z wycieczki trafią do prawdziwego piekła. Dotąd tętniąca życiem okolica staje się nagle niepokojąco cicha, zaniedbane lub już martwe zwierzęta,  pozostawione są same sobie;  w oczy rzuca się całkowity brak ludzi, a po głowie kołacze się jedno pytanie "Co się wydarzyło?".

"Okazało się, że naszego świata już nie ma.
Że nie ma już żadnych zasad.
A jutro musimy stworzyć własne."


W ciągu jednej chwili z beztroskich nastolatków muszą przemienić się w ludzi odpowiedzialnych za swoje czyny i będącymi w stanie przewidzieć ich skutki w przyszłości. Jeśli nie dorosną - zginą. Świat, który tak dobrze znali legł w gruzach, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza. Sami muszą zbudować swoją przyszłość, cegła, po cegle. Kluczem do przetrwania jest wzajemne zaufanie i wsparcie, które przezwyciężyć musi jednak różnice charakterów, poglądów czy temperamentów. Ich nową ojczyzną staje się Piekło, które o ironio, jest miejscem bezpiecznym, odciętym od prawdziwego piekła, które ich otacza.

Książkę cechują wyjątkowo dobrze skonstruowane postacie. Każda z nich jest inna; każda inaczej reaguje na narzuconą im sytuację. Wojna zmienia jednak ich wszystkich, popycha do rzeczy, które w czasach pokoju wydawały się niewyobrażalne; uwalnia cechy charakteru, o których pokładach nie mają pojęcia, dając siłę do walki lub jej pozbawiając. Pokazuje, iż nigdy nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć swoich zachowań czy reakcji.

Główni bohaterowi, zamknięci w niedostępnym miejscu w górach, niczym w prywatnej twierdzy, nie potrafią pozostać biernymi. Rzucają się w wir wydarzeń, za cel nadrzędny uznając powstrzymanie inwazji na tereny rodzimej Australii. Stają się pełnoprawnymi członkami tego spektaklu; mini armią działającą na własny rachunek i po własnej myśli - trzeba przyznać jednak, że skutecznie.

Pomimo ciekawej fabuły, postaci i całej otoczki swoją przygodę z tym cyklem skończyłam po 3 części ( całość obejmuje siedem tomów. Ostatnia miała swoją premierę w tym miesiącu). Dlaczego? Powodem mojej rezygnacji były przydługie opisy. Często nie potrafiłam przez nie  przebrnąć. Każda akcja skrupulatnie opisywana, dla mnie - osoby, której nie kręcą działania wojenne, była męczarnią. Dialogi zostały niemalże całkowicie zepchnięte poza margines; pojawiały się jak na lekarstwo.
Zbyt mała ilość przerywników, nadających zazwyczaj lekturze lekkości, sprawiła, że całość mnie przytłoczyła.
Jednakże, choć w praktyce nie zaczytuje się w kolejnych tomach, historia jest na tyle interesująca, iż z ogromną ciekawością słucham opowieści mojej koleżanki, która postanowiła, w przeciwieństwie do mnie dobrnąć do końca.

Jest to jedna z książek, które po odłożeniu nie dają o sobie tak szybko zapomnieć. Wizja przedstawiona przez Marsdena wydaje się realna , a co za tym idzie przerażająca.
Co stałoby się jeśli nasz kraj zostałby zaatakowany przez wrogie wojska, a ty jako jeden z niewielu ocalałbyś? Czy miałbyś siłę przeciwstawić się i stworzyć samodzielnie nowe jutro?

Moja ocena: 3

Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 2011-04-06
Tłumaczenie: Anna Gralak
Liczba stron: 272




sobota, 20 października 2012

Początki

 Witam,

Jak powszechnie wiadomo początki są najtrudniejsze, dlatego też postanowiłam oficjalnie zacząć wszystko dopiero od 3 posta.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest to już tysiąc pięćset sto dziewięćsetny blog z recenzjami błąkający się po cyberprzestrzeni, jednak to było po prostu silniejsze ode mnie :3

Czytanie jest dla mnie odruchem bezwarunkowym, choć obecnie zdetronizowanym przez moje, jakże ambitne plany dokończenia pierwszej w życiu powieści, oraz system edukacji narodowej.
Chwilami mam wrażenie, iż literatka ze mnie żadna, szczególnie jeśli chodzi o formy krótkie; blog ten traktuję więc jako swoistego typu wyzwanie. 

Cóż więcej mogę dodać?

Mam nadzieję, że się uda :)
Pozdrawiam Avia






poniedziałek, 15 października 2012

"Zanim umrę" Jenny Downham

Gdyby pozostało Ci jedynie parę miesięcy życia co byś zrobił? Pojechał do miejsca, które jawi się w twojej głowie jako najpiękniejszy zakątek na Ziemi, czy został w domu i cieszył się zaciszem domowego ogródka? Spojrzał na świat z nowej perspektywy i odetchnął tak naprawdę po raz pierwszy pełną piersią, czy zabunkrował w swoim pokoju i w półmroku czekał na koniec? Czy odważyłbyś się sięgnąć po marzenia i pragnienia, które skrywasz głęboko w sobie?
 
Dla 16 letnie Tess chorej na rzadką odmianę białaczki nie jest to jedynie hipotetyczne założenie, lecz prawdą, z którą musi się zmierzyć. Jej czas się kończy, a ona jest tego boleśnie świadoma. Z uporem maniaka, jakby zdeterminowana w przeciągu tak krótkiego czasu zmieścić całe swoje "przyszłe" życie, realizuje punkty ze swojej listy mające dać jej poczucie spełnienia.

„Nie chce teraz umierać, pragnę najpierw dobrze pożyć. Nagle wszystko staje się jasne i oczywiste. Niemal budzi się we mnie nadzieja. To czysty obłęd. Chcę doświadczyć życia, zanim umrę. Tylko to ma sens.”

Pragnienia wypisywane są przez nią bezpośrednio na ścianie przy łóżku stają się katalizatorem do rezygnacji ze spędzenia reszty czasu w czterech ścianach pokoju. Świadoma swojej bezkarności sięga więc po zakazane owoce, w które obfituje dzisiejszy świat: seks, narkotyki, drobne przestępstwa. Wie, że może udawać kogokolwiek tylko chce. Początkowe punkty z listy wypełnia jednak beznamiętnie; ot aby odfajkować kolejne linijki niczym produkty na liście zakupów, które wrzucamy mechanicznie do koszyka. Następne są jednak coraz mniej powierzchowne; wymagające zaangażowania.
A czego tak naprawdę chce Tessa?
Miłości.
Pragnie kochać i być kochaną. Pragnie kogoś kto będzie trzymał ją za rękę, gdy będzie wyruszać w swą ostatnią podróż.
Tylko tyle i aż tyle.

„- Chce być z tobą w ciemności. Leżeć w twoich ramionach. Pragnę, żebyś mnie kochał. Był obok, kiedy się boję. Chcę, żebyśmy razem poszli na koniec świata i zobaczyli, co tam jest. [...] -A jeśli zrobię coś nie tak? - To niemożliwe. - Mogę cię zawieść. - Nie zawiedziesz mnie. - Mogę spanikować. - To nie ma znaczenia. Chcę, żebyś tam był."

Tessę możemy oceniać jedynie przez pryzmat jej działań. Niewiele wiemy o jej przeszłym życiu. Jest jakby zamknięty rozdział do którego się już nie wraca. 
Jaka więc jest Tessa? Z całą pewnością zdeterminowana do spełnienia wszystkich punktów na swojej liście. Determinacja ta chwilami zahacza wręcz o egoizm, który jednak w tym szczególnym przypadku jest jak najbardziej uzasadniony. Wyciska życie niczym sok z pomarańczy - do ostatniej kropli.

W książce możemy jednak przypatrzeć się także przez krótką chwilę osobą, które otaczają główną bohaterkę na co dzień. Prawdą jest, iż choroba jednego członka jest jednocześnie chorobą całej rodziny. A każde z nich "radzi" sobie z tą sytuacja na własny sposób. Ojciec Tessy miotający się pomiędzy sprzecznymi racjami; każdego dnia zmuszający córkę do wstania z łóżka, nie pozwalający się jej jednak wyszaleć, gdy ta odczuwa taką potrzebę. Młodszy brat, który nie potrafi odnaleźć się w owej sytuacji i rejestrujący ją jedynie cząstką świadomości. Matka, która już dawno wypuściła stery swojego życia. 

Książka ta przypomina trochę inną historię, opisaną w "Oskar i pani Róża" Erika - Emmanuella Schmidta. W obydwu na próżno możemy szukać dokładnego opisu życia z nowotworem, czy  przebiegu choroby. Autor skupia się na czymś innym - głodzie życia, który przesłania wszystko inne. Przedstawiając wiarygodną historię o umieraniu jednocześnie oddala litość ze strony czytelnika. Pokazuje, jak wiele rzeczy tak naprawdę zależy jedynie od naszego podejścia. 

Jenny Downham podjęła się opisaniu trudnego tematu, lecz sądzę, iż była to próba udana, aczkolwiek nic ponad to.

Moja ocena: 4

Autor:     Downham Jenny
Wydawca: Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Data premiery: 2009-04-16
Tłumaczenie:  Gajdzińska Monika

wtorek, 9 października 2012

"50 twarzy Greya" E. L. James


"Romantyczna,zabawna, głęboko poruszająca i całkowicie uzależniająca powieść pełna erotycznego napięcia" taka właśnie jest najnowsza książka Eriki Leonard skrywającej się pod pseudonimem E. L. James "50 twarzy Greya" otwierająca trylogię "50 odcieni" świętującą triumfy na całym świecie... według opisu wydawnictwa.

"Kobiety na jej punkcie szaleją. Mężczyźni wiele zawdzięczają. Biblioteki apelują, by wycofać z obiegu. A powieść sprzedaje się w tempie egzemplarza na minutę".

Cofnijmy się jednak parę lat wstecz, gdy świat urzekła inna historia; historia Edwarda i Belii oraz ich miłości opisanej w czterotomowej serii "Zmierzch" autorstwa Stephanie Meyer. Świat zwariował na jej punkcie, a internet zapełnił się tysiącami fanficków. Proza pani Meyer dość grzeczna w swojej wymowie pozostawiała duże pole do popisu czytelniczkom, którym brakowało "elektryzujących scen", więc by "upieprznić" całą historię odwoływały się do własnej wyobraźni i pisały o tym czego nie znalazły w oryginale.
Ale co z tym wszystkim ma wspólnego "50 twarzy Greya"?
Otóż jedną z pisarek- amatorek dającym upust swoim fantazjom była, wówczas ukrywająca się pod pseudonimem Snowqueens Icedragon, Erica Leonard. Fanfik zatytułowany „Master of The Universe” okazał się jednak na tyle popularny, że jedynie kwestią czasu było, aby wyewoluował w coś poważniejszego. Jako taki nie mógł być jednak wydany. Autorka pozmieniała, więc co nieco i tak oto narodziła się pozycja, przez jednych uważana za objawienie literackie, a innych za zwykłą grafomanie.

"Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie. Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach… Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?"

Patrząc na opis mam wrażenie, że mogłabym pomylić tą pozycję z każdym innym podrzędnym harlequinem, od których ,aż roi się na rynku. Co więc skłoniło mnie do sięgnięcia po (znów nie tak cienkie) czytadło?
Reklama.

Muszę przyznać, że proces reklamowy przeprowadzono bardzo sprawnie. Wchodząc na strony popularnych księgarń bombardowana wręcz byłam propozycjami zakupienia jej. Przechodząc koło witryn w oczy rzucała się maksymalnie powiększona okładka widoczna najprawdopodobniej także z drugiego końca miasta, a kupując książkę wychodziłam z reklamującymi ją broszurami. Oczywiście nie zabrakło także gadżetów związanych z książką, oraz specjalnej składanki muzycznej stworzonej przez samą E. L. James.
Przebijając się przez masę komentarzy umieszczanych na różnych stronach miałam wrażenie, że obowiązuje tam zasada wszystko, albo nic. Jakże ogromne było więc moje zdumienie po przeczytaniu, gdy okazało się, że powieść jest nadzwyczaj... przeciętna.

Główna bohaterka - studentka Anastasia Steele, o której po ponad 600 stronach mogę jedynie stwierdzić, że chronicznie przegryza wargę, lubi przewracać oczami, ma skłonności masochistyczne idące w parze z brakiem instynktu samozachowawczego, jest niezdarna i beznadziejnie zakochana. Trochę mało. Nic dziwnego, że postać ta wydaje się wyjątkowo papierowa. W niczym nie przewyższa ją zresztą Christian Grey, którego mania sprawowania kontroli nad wszystkim i wszystkimi doprowadzała mnie do szału. No i oczywiście nie można zapomnieć o lubowaniu się w praktykach s&m, które są poniekąd główną osią utworu, oraz przeszkodą nie do przebycia na drodze do "waniliowego" związku tej dwójki. Po za tym mr. Grey ma tajemnicę...

Chwilami nie trudno zgadnąć, iż pierwotnie był to fanfic "Zmierzchu". Anastasia jako słaba kopia Belii oczywiście jest nie zdarna (co najjaskrawiej ukazane jest w scenie, gdy dosłownie wpada do gabinetu Greya podczas ich pierwszego spotkania), zakompleksiona i niemiłosiernie zakochana w nieodpowiednim facecie. Naprawdę nieodpowiednim.
Na miejscu Anastazji uciekłabym przed nim gdzie pieprz rośnie już po trzecim spotkaniu.
Natomiast Grey, istny bóg seksu, posiadający obowiązkowo magnetyczne spojrzenie i niespożyte pokłady energii, powtarzający wciąż niczym zacięta płyta, że nie jest dla niej odpowiednim partnerem, a następnie zmieniając to na równie wyświechtane "nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego". Niesamowicie bogaty i ponad przeciętnienie utalentowany. Pragnący dowiedzieć się wszystkiego o swojej kochance w zamian rzucając jej jedynie ochłapy dotyczące własnej przeszłości. Dodatkowo ma zadatki na zawodowego stalkera i sadystę.
Podobieństwo nie ogranicza się jedynie do przekalkowania postaci. Także niektóre sytuacje wydawały mi się dziwnie znajome (pamięta ktoś jeszcze pierwsze spotkanie słodkiej Belii z miodowookoą rodzinką, tudzież zakończenie roku w miejscowym liceum?).

Denerwującym okazał się fakt, że bohaterów nie łączyły żadne uczucia wyższe. Autorka podjęła kilka prób  dotarcia do głębszych pokładów emocjonalnych nadając przy tym swoim bohaterom trochę rysu psychologicznego, lecz po chwili gwałtownie się wycofywała jakby nie wiedząc co dalej z tym począć. Dodatkowo wątek s&m całkowicie i kategorycznie mnie odrzuca. Jak dla mnie jest to poniżej ludzkiej godności. Gdyby nie wręcz chorobliwa chęć wyrobienia sobie zdania na ten temat porzuciłabym czytanie przy pierwszej lepszej okazji.

Całość pisana słabiutkim językiem nie podnosi wartości literackiej tej pozycji. Dialogi szeleszczące papierem, opisy na poziomie gimnazjalnym od których włos jeży się na głowie i formuły, formuły, powtarzane raz po raz. Stwierdzenie "przegryzam wargę" stało się już zwrotem sztandarowym tej powieści. W mgnieniu oka powróciłam do czasów gimnazjalnych, gdzie przykuta do biurka ślęczałam nad praca pisemną i odwalałam tego typu fuszerkę, aby jak najszybciej zając się czymś innym. Mało dynamiczna fabuła tym bardziej utrzymywała mnie w przekonaniu, że moje porównanie jest słuszne.

Przy całej masie wymienionych przeze mnie wad niczym światełko na końcu tunelu dla odmiany napiszę teraz coś pozytywnego.
Książkę tą (jak każdy odmóżdżacz) bardzo szybko się czyta.
I to by było na tyle.

Nie potrafię zrozumieć fenomenu jakim jest ta książka okrzyknięta w Ameryce ironicznym mianem "porno dla mamusiek". A fenomenem z całą pewnością jest o czym najdobitniej świadczy liczba sprzedanych egzemplarzy, oraz przygotowania do ekranizacji, która jeszcze przed padnięciem pierwszego klapsa na planie wywołuje spore emocje, a o angaż w niej ubiega się prawdziwa śmietanka aktorska.

Mogę mieć jedynie nadzieję, że nie jest to kierunek jaki obierze w najbliższym czasie światowa literatura, a postacie pokroju Christiana Greya nie staną się obiektem pożądania tysięcy kobiet.

Moja ocena:  2+


Tytuł oryginalny: Fifty Shades of Grey
Wydawca: Wydawnictwo Sonia Draga
Data premiery:  2012-09-05
Ilość stron: 608