sobota, 20 września 2014

"Kwiaty na poddaszu" Virginia C. Andrews

"Kwiaty na poddaszu” będące pierwszą częścią sagi o losach rodziny Dollangangerów są powieścią tworzącą swoistego typu uczucie klaustrofobii oraz głęboko zakorzenionego niepokoju. Jej dość kontrowersyjna wymowa sprawiła, że doczekała się dużego grona czytelników, którzy z wypiekami śledzili losy najmłodszych latorośli tegóż klanu. W ostatnim czasie postanowiłam na własnej skórze sprawdzić siłę przyciągania tej książki i zatopić się w mroczne i grzeszne tajemnice pewnej niemożliwie bogatej rodziny.

Czwórka rodzeństwa wiodła szczęśliwe i dostatnie życie przy boku kochających rodziców. Ich poukładany świat lęgnął jednak w gruzach wraz ze śmiercią ojca. Rodzina Dollangangerów z powodu licznych zadłużeń zmuszona jest opuścić dom wraz z całym majątkiem i przeprowadzić się do rodziny matki, która wydziedziczyła ją wiele lat temu. Tak właśnie zaczyna się wieloletni koszmar Chrisa, Cathy, oraz bliźniąt Carrie i Corego, którzy zostają zamknięte na tytułowym poddaszu z nakazem nieopuszczania go, aż do śmierci dziadka, do którego łask chce na powrót wrócić wyrodna córka w celu ponownego wpisania do testamentu. O dzieciach wie jedynie ich diaboliczna babcia, traktująca ich jako czercie podmioty nie mających prawa do egzystencji. Zapomniane przez świat, coraz rzadziej odwiedzane przez matkę, próbującą drogimi prezentami utrzymać ich miłość, marzące o słońcu i wolności będą zmuszone przystosować się do nowych warunków i pielęgnować ostatnią iskrę nadziei.

"Kwiaty na poddaszu” posiadają wszystkie cechy potrzebne do przyciągnięcia uwagi czytelnika. Mamy potężną i niewyobrażalnie bogatą rodzinę ukrywającą trupy w szafie, mamy kazirodcze związki i dzieci płacące za grzechy rodziców. A to wszystko rozgrywające się w ciasnych odizolowanych pomieszczeniach, którym przyszło żyć głównym bohaterom.

Cathy – narratorkę wydarzeń – poznajemy jako 12-letnią dziewczynkę, która opowiadając swoją historię próbuje w pewien sposób rozliczyć się z przeszłością. Zamknięcie na poddaszu mające wedle zapowiedzi matki trwać kilka dni, następnie kilka miesięcy, a ostatecznie kilka lat staje się dla niej prawdziwą szkołą życia. Będąc od zawsze bliżej z ojcem z łatwością, w przeciwieństwie do brata, potrafi dostrzec obłudę matki. Z biegiem czasu przed dziećmi ujawnia się o wiele więcej prawd. Wychodzi na jaw, iż ich rodzice byli ze sobą spokrewnieni (ich matka wyszła za swojego wujka), za co bogobojni, a wręcz ogarnięci dewotyzmem, dziadkowie wykreślili ich z rodziny, nowo poznana babcia - dyktator, traktuje ich jak wybryki natury, a matka nade wszystko ceni sobie pieniądze i gotowa jest poświęcić własne dzieci, aby osiągnąć cel.

Rodzeństwo pozbawione wsparcia i pomocy ze strony dorosłych na ponurym poddaszu tworzy swój własny świat. Cathy i Chris stają się zastępczymi rodzicami dla bliźniaków dając im potrzebne ciepło i miłość. Tworzą namiastkę wolności ozdabiając poddasze wedle zmieniających się pór roku, z nadzieją patrzą w przyszłość nie zaniechając starań o spełnienie marzeń. Jednocześnie potrzeba bliskości drugiego człowieka sprawia, że zaczynają niebezpiecznie się do siebie zbliżać.

Sposób prowadzenia powieści chwilami przypominał mi film „Błękitna laguna”. Tak samo jak tam mamy przedstawiony proces dorastania dzieci zostawionych samych sobie, które w najważniejszym etapie swojego życia, w którym więcej jest pytań niż odpowiedzi, nie mają styczności z innymi ludźmi. Porównanie to nie można zaliczyć jednak do zalet, gdyż film jak dla mnie był wyjątkowo kiczowaty i irytujący. Książka niestety posiada niektóre jego cechy. Chwilami staje się zbyt patetyczna i melancholijna. W dużej mierze jest to wina przedstawienia historii z perspektywy czasu. Obserwowanie całości oczami 12-letniej dziewczynki, której sposób myślenia zmienia się wraz z rozwojem sytuacji byłby dużo bardziej naturalny niż to co otrzymaliśmy.

Siłą napędową książki jest jej kontrowersyjność. Amoralność, zło zakorzenione gdzieś głęboko w ludzkiej psychice, wszelkiego typu patologie w czasie premiery mogły wywołać szok obecnie jednak rzadko które historie potrafią wzbudzić takie emocje. W końcu w „Kwiatach na poddaszu” nie było niczego o czym wcześniej już nie czytaliśmy. A przynajmniej tego, czego nie widziały osoby, które choć raz miały styczność z sagą Martina, w której trup ściele się gęsto, każdy sypia z każdym,  a pieniądz rządzi światem. I choć nie świadczy to może najlepiej o otaczającej nas rzeczywistości prawdą jest jednak, że wiele przerażających rzeczy obecnie kwitujemy jedynie wzruszeniem ramion.

Książkę Andrews czyta się dość szybko dzięki sprawnie prowadzonej fabule. Czytelnik z ciekawością obserwuje losy rodzeństwa, które znalazło się w tej niecodziennej sytuacji. Trzeba przyznać, że pomimo ponurej treści, powieść sama w sobie nie jest mroczna czy przytłaczająca przez co nie wzbudza niepokoju powodującego ścisk w żołądku. Podejrzewam, że wcześniej czy później sięgnę po kolejne części i zatopię się w dalsze losy młodych Dollangangerów.

Moja ocena: 4+

niedziela, 14 września 2014

"Dziedzictwo" C. J Daugherty


"Dziedzictwo" będące ciekawą kontynuacją "Wybranych, ponownie zabiera nas do świata uczniów ekskluzywnej szkoły z internatem w Wielkiej Brytanii.

Wydarzenia mające miejsce w Cimmerii podczas letniego semestru na zawsze zmieniły życie 16-letniej Allie. W końcu nie na co dzień zostaje się świadkiem morderstwa jednej z uczennic, doświadcza zdrady osób z kręgu najbliższych przyjaciół, oraz rodziny, a także dowiaduje się , iż szkoła do której zaczęło się uczęszczać jest jedynie przykrywką dla o wiele bardziej znaczącej dla świata organizacji, o władzę nad która toczy się właśnie walka. A na dodatek te tajemnice, tajemnice, tajemnice, którymi Cimmeria otoczona jest niczym gęstą mgłą.

Allie wracając do rodzinnego miasta w trakcie przerwy międzysemestralnej wierzy, że odnajdzie spokój, oraz odpowiedzi na dręczące ją pytania odnośnie jej pochodzenia. Odpoczynek przerywają jej nagle mężczyźni w garniturach będący na usługach Nathaniela. Dziewczyna znajduje jednak schronienie w murach szkoły odzyskującej powoli swój dawny urok za czasów przed pożarem. Nowy rok szkolny niesie za sobą jednak nowe wyzwania i doświadczenia. Wraz z poznaniem prawdy o swoich przodkach, życie Allie ponownie ulega zmianom.
Zostaje przyjęta do Nocnej Szkoły- tajnej organizacji zrzeszającej uczniów wywodzących się ze najznamienitszych rodów- oraz musi przejść szkolenie mające na celu efektywną obronę przeciw atakom Nathaniela i jego ludzi, oraz przeprowadzić prywatne śledztwo, które pomoże wykryć szpiega działającego na terenie Akademii.

Fani wartkiej akcji i niekonwencjonalnych rozwiązań fabularnych nie będą mieć na co narzekać. W "Dziedzictwie" tak samo jak w poprzedzającej ją części dzieje się, i to sporo. Książka nie jest dzięki temu monotonna, a co za tym idzie - nudna.

Niezadowoleni mogą być jednak fani związku Allie i Cartera, który przechodzić będzie kryzys. Nad książką tak jak i innymi młodzieżowymi powieścidłami wisi "klątwa drugiej części" głosząca, iż romans mający swój początek w pierwszym tomie, w jego kontynuacji przeżywać będzie zachwianie, szczególnie gdy w najbliższym otoczeniu ciągle obecny jest ten trzeci. Sylvain na nowo zdobywa zaufanie Allie poważnie nadwątlone po wydarzeniach z Letniego Balu. Uratowanie życia podczas pożaru szkoły dość znacząco podniosło jednak szanse na dalsze rozwijanie się tej znajomości. Młodzi czując wzajemne przyciąganie na nowo budują łączącą ich relacje, czemu przeciwny jest Carter odczuwający do swojego rywala szczerą nienawiść. Nie trudno zgadnąć, że dziewczyna w pewnym momencie będzie musiała wybrać,jednakże na jej decyzję oprócz zaufania i podszeptów serca wpływ będą mieć czynniki z zewnątrz.

Dla mnie jako zagorzałej antyfanki Cartera była to z całą pewnością dobra część. Obrót spraw jaki został zaserwowany przez autorkę daje mi nadziej na pomyślne(w moim mniemaniu) rozwiązanie wątku romansowego, oraz na odsunięcie postaci przyprawiającej mnie o zgrzytanie zębami  na dalszy plan.

Jest to jednak moja jedyna uwaga odnośnie bohaterów wykreowanych przez autorkę. Są one w większości zarysowane fajną kreską przez co ich perypetie są przyjemne w odbiorze. Na duży plus zasługuje także główna bohaterka, która nie potrafi pozostać jedynie biernym widzem, i z wielką chęcią, oraz zapałem angażuje się w rozmaite przygody, (i te bardziej przemyślane i te mniej). Ponadto doceniam jej samozaparcie, oraz jakiekolwiek próby myślenia, czego często brakuje mi w innych książkach.

Nie od dziś mam słabość do książek traktujących o uczniach ekskluzywnych szkół z internatem. Uwielbiam ich klimat. Seria "Nocna Szkoła" jak dotąd nie zawiodła mnie pod tym względem. Niemalże z każdej strony można zaobserwować blichtr, bogactwo, i prestiż miejsca, gdzie rozgrywa się akcja. Eleganckie, stare wnętrza, wystawne przyjęcia, tajne stowarzyszenia, wyszukane rozrywki(jak na przykład nocna rozgrywka tenisa odgrywana za pomocą podświetlanego sprzętu). To właśnie takie szczegóły nadają książce ten niepowtarzalny smaczek, którego szukam odkąd zetknęłam się z książką "Tylko dla wybranych" Kate Brian. Jeśli dodać do tego tajemniczość, potęgowaną przez fakt, iż odpowiedzi dają jedynie kolejne pytania otrzymujemy książkę idealną na jesienne wieczory i nie tylko.

Moja ocena: 5

Poprzednie części cyklu "Nocna szkoła": 

"Wybrani" C. J. Daugherty


[recenzja archiwalna]

wtorek, 9 września 2014

"Baśniarz" Antonia Michaelis

Istnieją książki, które wystarczy przeczytać tylko raz, aby historia w nich zawarta wbiła się w naszą pamięć niczym drzazga. Takie osądy nie warto wydawać jednak chwilę po przeczytaniu ostatniego zdania, gdy częścią siebie wciąż jesteśmy w świecie wykreowanym przez autora, a emocje, które nami targają są w stanie przenosić góry. Z „Baśniarzem” Antoni Michaelis miałam przyjemność zapoznać się przeszło półtora roku temu, a fakt, iż jestem gotowa po tak długim czasie napisać o nim coś spójnego upewnia mnie, iż właśnie ta powieść jest jedną z nich.

 Tak jak nie da się zaplanować najwspanialszych wspomnień tak samo nie da się przewidzieć kiedy trafi się na wyjątkową książkę. O mały włos nie minęłam się z twórczością Pani Michaelis, gdy czytając opis na okładce uznałam, że to kolejne schematyczne romansidło. Na szczęście pchnięta do działania pewną przypadkowo napotkaną recenzją postanowiłam dać jej jednak szansę.

W pewne dość ciepłe wczesnowiosenne popołudnie gdy nieśmiałe promienie słońca skrzyły się na ostatnich, już dość marnie wyglądających, śnieżnych zaspach zatopiłam się w historię Anny i Abla...

Początkowo fabuła wydaje się dość prosta i jednoznaczna. On - szkolny outsider, handlujący prochami, ona - dziewczyna z dobrego domu, zaabsorbowana zbliżającą się maturą, cicha, otoczona wąskim gronem przyjaciół. Schematycznie i mało oryginalnie. Idźmy jednak dalej. Pewnego dnia za sprawą szmacianej lalki ukrytej pod kanapą w jednej z szkolnych sal Anna i Abel po raz pierwszy nawiązują coś na kształt nic niezobowiązującej konwersacji. Właścicielką lalki okazuje się młodsza siostra chłopaka, nad którą sprawuje opiekę. Wówczas do Anny dochodzi, że ten na pozór szorstki w obyciu chłopak skrywa w sobie tą drugą - bardziej ludzką twarz. Dziewczyna zaintrygowana tym faktem postanawia śledzić tajemniczego Abla, zwanego w szkole polskim handlarzem pasmanterią. Poszukiwania (co warto zaznaczyć odbywające się na zwykłym rowerze, a nie jakąś wypasioną furą, jak to zwykle w amerykańskich wytworach bywa) doprowadzają ją do studenckiej stołówki, gdzie ukryta pod połami zwiewnego szala po raz pierwszy usłyszy baśń o Królowej Skał, której mała wyspa ulega zniszczeniu zmuszając ją tym samym do wyruszenia w pełną przygód podróż, wraz z towarzyszącym jej morsem.
 Z biegiem wydarzeń czytelnik, oraz sama Anna dowiaduje się, iż baśń jest niczym innym jak rzeczywistością przepuszczoną przez pryzmat magicznego świata. Bo jakże inaczej można wytłumaczyć sześcioletniemu dziecku, iż jej matka zniknęła bez wieści, jeśli nie poprzez nagłą katastrofę w bajkowym świecie; jak ustrzec ją przed biologicznym ojcem, pragnącym ją skrzywdzić, jeśli nie ukazując go jako potwora pragnącego wykraść serce małej królowej? Sprawy komplikują się jednak, gdy negatywne postacie zaczynają ginąć równocześnie z prawdziwymi ludźmi, na których były wzorowane.

 „Baśniarz” jest książką magiczną. Nie sposób jednoznacznie wskazać w czym tkwi jej siła; niepowtarzalnym klimacie, ukazaniem kontrastu świata, w którym granice już dawno uległy zatarciu, a może elementom baśni, która w pewnym momencie zbyt wyraźnie zaczyna przenikać do świata realnego. Jedno jest pewne, zestawienie tych czynników robi imponujące wrażenie. Autorka wprowadza czytelnika w swój świat powoli dając mu wskazówki, oraz zapowiedzi przyszłych wydarzeń zawoalowane w na pozór nic nie znaczące zdarzenia, zawarte w dedykacji, czy tekście ballady umieszczonej na początku książki.

Autorka zdaje się na każdym kroku igrać z czytelnikiem. Umieszcza swoją historię w zimowej, wręcz baśniowej scenerii, po to tylko aby tym wyraźniej ukazać brutalność świata, która dla wielu staje się areną walki o przetrwanie. Pozwala nam zasłuchać się w słowach baśni, której celem jest dotarcie do szczęśliwego zakończenia, aby po chwili brutalnie uświadomić nam, że rzeczywistość nie ma z tym obrazem nic wspólnego. 

 Wizja świata serwowana nam przez autorkę wydaje się tym bardziej dojmująca, iż obserwujemy ją oczami Anny, która przez większość życia trzymana była pod swoistego typu kloszem. Zderzenie w całkiem obcym światem, w którym obowiązują inne zasady i prawa jest więc dla niej dość niespodziewane. Życie wiedzione przez Abla, tak różne od znanego jej samej, jest dla niej czymś niezrozumiałym, lecz zarazem intrygującym. 

 Pomimo wyeksponowania tego gorszego oblicza świata, w którym granice między dobrem a złem zbyt łatwo ulegają zatarciu, książka jest niezwykle budująca. Tak samo jak skrupulatnie autorka uwydatniała brzydotę, pieczołowicie eksponowała miłość, która rozjaśnia nawet największy mrok. I nie mam w tej chwili jedynie na myśli wątku Abla i Anny, których miłość rozkwitała burząc mury i pokonując wszelkie przeszkody, lecz przede wszystkim uczucia łączącego chłopaka z jego młodsza siostrą Michi. To w jaki sposób starał się zastąpić jej jednocześnie matkę i ojca, zapewnić byt, oraz ochronić przed całym złem sprawiało, iż niejednokrotnie podczas czytania robiło się mi cieplej na duszy.

Rzadko kiedy zdarza mi się utożsamić z bohaterami powieści, iż całkowicie przejmuję ich sposób widzenia. Tak jednak stało się w przypadku „Baśniarza”. Wraz z nią do samego końca odrzucałam wszelkie poszlaki i dowody uznające Abla za winnego zabójstwa, wierząc w jego niewinność. Uwidacznia się przez to siła sugestii autorki, która sprawia, że nie obserwujemy tej historii z boku, lecz poniekąd mimowolnie stajemy się jej uczestnikami. 

 Powieść Michaelis jest doprawdy pełna kontrastów. Potrafi wzbudzić niemały strach na myśl o kondycji współczesnego świata, ulgę, iż nie wychowaliśmy się w wypaczonej rzeczywistości, oraz radość, z faktu że istnieją uczucia, które potrafią pokonać to wszystko i przetrwać. 

Książka wywołała i wciąż wywołuje u mnie niemałe emocje. Niesamowity i niepowtarzalny klimat połączony z nawiązaniami do twórczości Cohena sprawiły, że jeszcze wiele dni moje myśli pochłaniał „Baśniarz”, a najczęściej odtwarzaną piosenką nie wiedzieć czemu stało się „Hallelujah”. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że jest to powieść dla każdego. Książka jest pisana w naprawdę w specyficzny sposób, który dla jednych będzie największym atutem, pozostałych natomiast definitywnie odrzuci.

 Moja ocena: 6

niedziela, 7 września 2014

"Tak blisko..." Tammara Webber

 Uwielbiam wypady do mojej miejskiej biblioteki. Niestety ostatnio odwiedzałam ją od wielkiego dzwonu, a i tak wychodziłam z pustymi rękami. Nic więc dziwnego, że widząc nową pozycję na półce czym prędzej po nią pognałam nie zawracając sobie nawet zbytnio głowy o czym jest. W drodze powrotnej okazało się, że trafiłam na młodzieżowe romansidło opis został jednak sformułowany w taki sposób, że oprócz tego prostego do stwierdzenia faktu nie potrafiłam wywnioskować nic więcej (znacie to?).

Główną bohaterką powieści jest Jequline, studentka pod którą na kilka tygodni grunt zachwiał się pod nogami po dość bolesnym zerwaniu. Pewnej nocy podczas samotnego powrotu z imprezy cudem udaje jej się uniknąć gwałtu dzięki pomocy nieznajomego. Roztrzęsiona dziewczyna próbuje zapomnieć o całym zdarzeniu, jednak niektórych rzeczy nie da się tak łatwo wyrzucić z pamięci szczególnie jeśli twój tajemniczy wybawiciel okazuje się uczęszczać na te same wykłady z ekonomii co ty, oraz dodatkowo nie spuszcza z Ciebie wzroku. Mniej więcej w tym miejscu powinna zacząć się sielankowa opowieść o wielkiej miłości jednak chłopak na przemian przyciąga ją do siebie i odpycha, a Jequline coraz bardziej zaczyna interesować się swoim tutorem z ekonomii, z którym jedynie koresponduje drogą mailową. Na domiar złego gwałciciel, który okazuje się członkiem bractwa studenckiego, oraz rywalem jej eks o prezesostwo nad nim zaczyna ją prześladować i coraz bardziej osaczać, dziewczyna jednak oczekiwać może wsparcia od Lucasa, który już raz przeciwstawił się jej oprawcy i pomimo zmiennych nastrojów niezmiennie nie pozwala ją skrzywdzić.

Książka ta jest niczym więcej, ani niczym mniej jak zwykłym młodzieżowym romansidłem. Jedną z niewielu rzeczy, która zwraca uwagę jako coś innego jest miejsce akcji. Większość tego typu powieści toczy się w szkole średniej, na tle której rozgrywa się historia wzlotów i upadków głównej bohaterki, pierwsze prawdziwe miłości, przejawy młodzieżowego buntu. Postacie z książki "Tak blisko..." niewątpliwie mają już większość tych rzeczy za sobą. Wyrwanie z sideł rodzicielskiej opieki i zamieszkanie daleko od domu uczy samodzielności i to w książce widać.  

Bohaterowie wykreowani przez autorkę są dojrzalsi, a ich rozterki trochę bardziej poważne. Z pewnością działa to na korzyść książki, bo w końcu ile razy można czytać o dylematach na poziomie naszego polskiego gimnazjum rozdmuchanych do niebotycznych rozmiarów!? Życie w amerykańskim collegu jest wdzięcznym tematy do pisania, szczególnie jeśli jego opis nie sprowadza się do imprez ciągnących się przez cały okres nauczania wstrzymywane jedynie na chwilowe przerwy na naukę. Jaquline jest osobą poukładaną i mającą określone priorytety dodatkowo potrafi zawalczyć o swoje czym zyskała sobie moją przychylność. 

Dużym plusem dla całości jest to, że powieść ociera się o dużo poważniejsze problemy niż "kocha, czy nie kocha". Poruszany problem gwałtu nie jest jakoś ekstra rozwinięty, odgrywa jednak dość znaczącą rolę w fabule i cieszę się, że autorka zdecydowała się na to, gdyż, w tego typu literaturze (szczególnie w książkach młodzieżowych) sprawy te są rzadko poruszane nie jest to jednak coś obcego w dzisiejszym świecie.

Nie ma co zbytnio rozpisywać się o tej książce, każdy z nas miał chyba do czynienia z romansidłem (czy to młodzieżowym, czy nie) i wie, że nie są to książki z wyższej półki, a ich treść nie zadowoli miłośników ambitnej literatury. Sposób ich pisania jest jednak przyjemny w odbiorze tym samym nadając się w sam raz do poduszki. Jeśli dodatkowo zawarta jest w nich jakaś nauka jestem jak najbardziej za.

Moja ocena: 4
[recenzja archiwalna]

czwartek, 4 września 2014

"Równoumagicznienie" Terry Pratchett


Terry Pratchett nie bez powodu zasłużył sobie na miano jednego z najpoczytniejszych autorów, a jego powieść osadzone w Świecie Dysku zyskały międzynarodową sławę, oraz zajmują stałe miejsce w sercach czytelników zarówno tych młodszych jak i całkiem dorosłych. Historie w nich opisane są niczym odbicie w krzywym zwierciadle naszej rzeczywistości. Nic w tym dziwnego, iż czytając je nie sposób nie uśmiechnąć się, lecz także zmusić do chwilę refleksji.

"Równoumagicznienie” dotycząca łamania stereotypów, oraz zawziętego już dawno nie aktualnych zwyczajów nie odchodzi od tego schematu.

Zauważyliście, że wszyscy wielcy magowie od zarania dziejów byli mężczyznami? Czas to zmienić!

Los Esk został przypieczętowany w dniu jej narodzin. Z powodu fatalnej w skutkach pomyłki zostaje obdarzona mocą magów stając się tym samym pierwszym żeńskim przedstawicielem władającym tym rodzajem magii. Tradycja głosi jednak jasno – żadna kobieta nie ma i nie będzie mieć wstępu na Niewidzialny Uniwersytet, w którym magowie zdobywają wiedzę oraz ćwiczą umiejętności. Rodzina dziewczynki ukrywa jej dziedzictwo, a miejscowa czarownica stara się nauczyć magii o wiele bardziej odpowiedniej dla niewiasty. Mocy maga nie da się jednak ukryć. Mała Esk wraz z Babcią Weatherwax wyruszają więc podróż w celu odnalezienia Niewidzialnego Uniwersytetu gotowe zmienić wszystkie panujące tam reguły.

 „Równoumagicznienie" to moje trzecie spotkanie z twórczością Pratchetta i z pewnością nie ostatnie. Jednakże po przeczytaniu już kilku stron nie sposób nie zauważyć, iż powieść ta jest dużo bardziej stonowana. Przyzwyczajona, iż w jego historiach absurd goni absurd, a znane wątki łączą się i nabierają nowego, wybuchowego wyrazu, takie nagłe wyciszenie było dla mnie zaskoczeniem. Całe szczęście mamy Babcię Weatherwax. Ta zwariowana staruszka z całą pewnością nie pozwoli się nudzić czytelnikowi. Jej apodyktyczna osobowość sprawiająca, iż podporządkowuje sobie nawet najbardziej nieprzychylną grupę ludzi i  bez problemu toruje młodej magini drogę na szczyt, nawet jeśli ta prowadzi przez pralnie Niewidzialnego Uniwersytetu.

Czytając powieść nie mogłam oderwać się od myśli, iż jest ona połączeniem „Gry o Tron” G. R.R. Martina z „Trylogią Czarneg Maga" Trudi Canavan. Podobieństwo to dotyczy szczególnie postaci Esk, której upór i siła w zmierzaniu się z przeciwnościami losu bardzo przypominało mi młodą Aryię Stark, która w świcie zdominowanym przez mężczyzn walczyła o niezależność i własne marzenia. Podobieństwo z trylogią Canavan narzuca się automatycznie – dziewczyna z ogromną mocą, pochodząca ze sfer, w której magowie nie występują, magiczny uniwersytet z silnymi tradycjami uniemożliwiającymi jej spokojną naukę. Otrzymując cechy bohaterek występujących w obu cyklach nie sposób uczynić Esk postacią nudną czy mało znaczącą. Zresztą trudno być zwykłym szarym obywatelem żyjąc w świecie, w którym działają inne prawa fizyki, który jest płaski i utrzymywany przez cztery słonie stojące na ogromnym żółwiu.

"Równoumagicznieni” jest trzecią częścią cyklu. Na szczęście w powieściach ze Świata Dysku nie obowiązuje żadna chronologia, a poszczególne historie nie są ze sobą związane, choć niektóre postacie (na szczęście) stają na drodze innym bohaterom (robiąc przy okazji sporo zamieszania).

Bardzo cieszę się, iż zdecydowałam się w końcu odkryć tajemnice popularności Pratchetta...

Moja ocena: 4+