środa, 14 stycznia 2015

"Exitus Letalis" Katt Lett

Od zawsze lubiłam otaczać się słowami. Otulać nimi niczym ciepłym kocem w zimną noc; pozwalać porwać się długim opisom miejsc, zdarzeń, postaci. To właśnie one w dużej mierze stały się dla mnie wyznacznikiem geniuszu autora. Nie zawsze jednak czas pozwala mi zatapiać się w wykreowanym przez pisarza świecie i zniknąć na długie godziny. Dlatego też coraz częściej zaczęłam sięgać po historie obrazkowe. Traf chciał, iż na mojej drodze pojawił się komiks polskiej autorki tworzącej pod pseudonimem Katt Lett.

„Exitus Leatalis” opowiada o młodej psycholog Evie Monroe cierpiącej na narkolepsje, która zostaje oddelegowana przez tajną organizację do Norwegii. Trafia do rezydencji noszącej tajemniczą nazwę „Nilfheim” ( co oznacza królestwo lodu i zimna), gdzie ma spotkać się z 6 mężczyznami naznaczonymi piętnem II wojny światowej. Jakże wielkie jest jej zdziwienie, gdy zamiast kilku starszych panów jej oczom ukazuje się grupa niemalże jej rówieśników. Misja, której się podjęła okazuje się zaskakująca i nieszablonowa. Dzięki swoim zdolnościom  widzenia przyszłych wydarzeń ma odkryć zagadkę ich nieśmiertelności.

Komiks ma tak wiele wad i niedociągnięć, że nie wiem od czego zacząć swoją litanię. Przyjrzyjmy się na początku głównej bohaterce. Eva jest genialnym dzieckiem. W wieku osiemnastu lat skończyła psychologię, ma prawdopodobnie fotograficzną pamięć, gdyż nauczyła się języka Norweskiego w pięć dni. Dodatkowo jest wyjątkowo piękna czym zdobywa serca kilku mieszkańców rezydencji, miła, zawsze uśmiechnięta, pomocna, nieustępliwa, bla, bla , bla. Narkolepsja czyni ją bezbronną przez co w swoich podopiecznych wzbudza ich głęboko ukryte rycerskie odruchy. Wszystko  byłoby w porządku, gdyby komiks nosił choć znamiona realizmu. Młodziutka Eva jest bowiem bardzo papierowa. O większości jej cech jedynie się mówi; sama autorka w żaden sposób nie poczuła się zobligowana przedstawić dowody potwierdzające te opinie. Genialna pani psycholog… błagam.

Dziewczyna nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle swoich rówieśników, a jej wiedza w dziedzinie psychologii wydaje się dość marna. Zważywszy na to, że w jej otoczeniu znajduje się cała masa osób posiadająca różnorakie schorzenia,( których pełną listę znaleźć możemy w przypisach, ale o tym za chwile) mogłaby śmiało wykazywać się większym obyciem. Autorka stara się po za tym kreować swoja protagonistkę na osobę dojrzałą. Czasownik „starać się” ma tu szczególne znaczenie, gdyż Eva zachowuje się jak każda nastolatka na siłę udająca dorosłą.

Prezentowanie zachowań nieadekwatnych do prawdziwego wieku bohaterów jest zresztą chyba domeną Katt Lett. W historii opowiadającej o grupie nieśmiertelnych chłopaków nie powinnam doszukiwać się zbyt dużej dozy realizmu, ale choć kilka rzeczy powinny zostać zachowane i dopasowane do otaczającej nas rzeczywistości. Mieszkańcy Nilfeim, choć mieli ponad dziewięćdziesiąt lat, przeżyli (podobno) piekło II wojny światowej, w „Exitus Letalis” zachowują się jak grupa nastolatków zmagającymi się z burzą hormonów. O ich licznych dysfunkcjach, którymi książka jest naszpikowana postaram się nawet nie roztrząsać. W historii Katt Lett pojawia się tak wiele zaburzeń psychicznych wśród głównych bohaterów, że aż przestałam wierzyć, czy sama autorka miała w tym jakiś wyższy cel, niż zirytowanie czytelnika wyjaśnieniami znajdującymi się na tyłach komiksu.

Sytuację nie poprawiają nawet dialogi, które swoją błyskotliwością lub przyjemną w odbiorze formą potrafiły uratować nawet najdziwniejsze pozycje. Komiks zawodzi także w tej materii. Stanowczo zbyt często miałam wrażenie, iż bohaterowie spędzili o kilka godzin za wiele w internetowej rzeczywistości, gdyż ilość sloganów w wypowiadanych przez nich zdaniach jest zatrważająca. Przeszkadzały mi także przewijające się stanowczo zbyt często wulgaryzmy. Z całą pewnością dialogi nie były najwyższych lotów.

Jest jednak kilka rzeczy wpływających pozytywnie na odbiór tej pozycji. Autorka posługuje się naprawdę ładną kreską, która uprzyjemniała lekturę, komiksu, który zamiast intrygować i bawić (?), irytował i wprawiał w osłupienie nad głupotą bohaterów.

„Exitus Leatalis” to pierwszy tom serii opowiadającej o młodej psycholog mającej rozwiązać zagadkę mieszkańców norweskiej rezydencji. Historia, do której zostaliśmy wprowadzeni może i wydaje się ciekawa, a rozwiązanie zagadki skłania do sięgnięcia po kolejne części ( gdy się pojawią), sposób przedstawienia bohaterów, oraz sytuacji w ich udziale skutecznie jednak mnie do tego zniechęcił.

Moja ocena: 3


piątek, 9 stycznia 2015

"Klucz" Mats Strandberg; Sara B. Elfgren

Skandynawskie kryminały od dawna święcą triumfy na całym świecie. Na polski rynek przebiło się jednak kilka książek, bynajmniej nie należących do tego gatunku, a pochodzących wprost ze Szwecji. Trylogia o miasteczku Engelsfors opowiadająca o grupie Wybrańców – czarownic władającymi sześcioma żywiołami, których celem jest zapobiegnięcie apokalipsie, zdobyła grono fanów na całym świecie. „Klucz” ostatnia część trylogii ponownie przenosi nas w świat Minoo, Anny-Karin, Vannesy i Lineii toczących nierówny los z przeznaczeniem.

Na początku było ich siedmioro - kilku zwyczajnych nastolatków władającymi mocami, których nie rozumieli i nad którymi nie do końca umieli zapanować. Ich krąg powoli zaczął się zmniejszać, a śmierć zabierała jego kolejnych członków. Teraz została ich jedynie czwórka. Trzy żywioły mające przyczynić się do zamknięcia portalu oddzielającego rzeczywistość ludzi od świata demonów, zostały na zawsze stracone. Dziewczyny mają świadomość, swojej bezsilności wobec zbliżającej się apokalipsy, nie tracą jednak nadziei i szukają nowych rozwiązań. Rada sprawująca władze w magicznym skutecznie im to uniemożliwia powołując nową grupę „Wybranych”. Dziewczyny nie potrafią jednak obdarzyć zaufaniem organizacji, która nieraz udowodniła już swoją bezwzględność i ślepe przestrzeganie zasad. Sytuacja komplikuje się jednak, gdy do nowego kręgu dołącza Minoo, a nad Engelsfors pojawiają się pierwsze zwiastuny apokalipsy.


Zakończenia serii z zasady powinny najmocniej wpływać na uczucia czytelników – rozdzierać ich serca, zapierać dech w piersiach, wyciskać łzy z oczu. Niestety „Klucz” ma jedną zasadniczą wadę, która skutecznie uniemożliwiała mi zatopienie się we własnych emocjach – jest stanowczo zbyt długa. Seria Engelsfors składa się wyłącznie z opasłych ksiąg, w ostatnim tomie, który powinien być niczym laur na głowie zwycięzcy, było jednak stanowczo zbyt mało akcji i za dużo zdań. Chwilami miałam wrażenie, iż postacie wyłącznie myślą i dyskutują o tym co należałoby zrobić.
O ironio wraz z ilością wypowiadanych słów, poszczególni bohaterowie stawali się dla mnie coraz bardziej obcy. W czasie pierwszej fazy powstawania Kręgu poczynania, motywacje i zachowanie głównych bohaterek było czymś godnym uwagi. Pochodzące z różnych środowisk, obracające się w różnych kręgach towarzyskich dziewczyny zmuszone do współpracy próbowały pokonać wzajemne uprzedzenia i oddać się wyższym celom. Obecnie jednak ich osobowości starły się ze sobą i wszystkie są jednakowo irytująco nijakie. Sytuację ożywił nieco rozłam pomiędzy członkiniami Kręgu. To niosło jednak za sobą konsekwencje. Prowadzenie akcji dwoma niemalże niezależnymi nurtami było dość ciekawym posunięciem, gdyby nie fakt, iż zarówno w jednym jak i drugim brakowało konkretnych, mocnych punktów.

Po raz pierwszy dziewczyny stanęły przed problemem globalnym jakim był koniec świata, a nie działaniu przeciwko konkretnej jednostce pobłogosławionej przez demony. Pozbawienie fabuły głównego antagonisty otworzyło autorom możliwość wprowadzenia wątków pobocznych. Stał się nim niestety romans Vannessy i Lineii, który chwilami stawał się ważniejszy niż koniec świata. Żadna z nich już wcześniej nie była przeze mnie szczególnie lubiana – razem stały się prawie nie do zniesienia. Całość powinien jednak ratować wątek Minno współpracującej z Radą. To właśnie za jej sprawą zostaje nam przybliżona ta jakże tajemnicza organizacja, oraz mieszkańcy dworku. Niestety w dużej mierze jest to niewykorzystany potencjał.

Przyznać muszę, że byłam lekko zawiedziona poziomem zaprezentowanym w „Kluczu”. Po naprawdę mocnym cliffhangerze w drugiej części liczyłam na coś więcej. Autorzy, którzy nie bali się składać w ofierze czytelnikom głównych bohaterów, bez trudu tworzących, chwilami wręcz gęsty od emocji, szwedzki klimat zaprezentowali nam jedynie serię dialogów, monologów, wewnętrznych rozterek, historii rozstań i powrotów z apokalipsą w tle.

„Klucz” nie jest jednak powieścią złą. Pomimo tego, że mam w stosunku do niej naprawdę mieszane uczucia obiektywnie mogę jednak stwierdzić, że czytało się ją przyjemnie (pomimo 806 stron). Autorzy mieli ciekawy pomysł, który potrafili konsekwentnie prowadzić od początku do końca. Temat, który wybrali także nie był dla mnie – osoby wychowanej na Harrym Potterze – bez znaczenia. Serii „Engelsfors” nie można odmówić tego „czegoś” co sprawia, iż nie sposób oderwać się od kolejnych stron. W „Kluczu” tego „czegoś” było trochę mniej niż wcześniej nie przekreśla to jednak całkowicie fabuły w niej zawartej. Zabrakło jednak fajerwerków, które zapadły by głęboko w pamięć, szczególnie, że zakończenie historii samo w sobie było dobrze przemyślane, a co najważniejsze pozawalało na to, aby czytelnik sam dopowiedział sobie resztę historii.

Moja ocena: 4+


                                                                                                                
Trylogia „Engelsfors”:
„Krąg”
„Ogień”
„Klucz”