Wampiry już dawno przestały być istotami mroku, rodem z
najczarniejszych sennych koszmarów. Na fali popularności „Zmierzchu” powstała masowa
produkcja bohaterów będących ucieleśnieniem wszelkich cnót, których od
zwykłych śmiertelników odróżniał jedynie nienaturalny pociąg do krwi.
Richelle Mead – autorka popularnej serii „Akademia wampirów”
– postanowiła podczas kreowania swojego świata pójść o krok dalej. Nie tylko
uczłowieczyła wampira, lecz także dała mu autonomię, oraz ponownie wprowadziła
w szeregi żywych. Jak w każdej historii ktoś musi pełnić jednak rolę złego charakteru. Oprócz dobrych wampirów – morojów, tworzących wraz z dampirami
(hybrydami człowieka i wampira) zamkniętą społeczność pod rządami monarchów,
istnieją więc Ci „źli” – nieumarłe strzygi, żądne krwi, istoty gotowe wyssać życie z
niewinnych ofiar.
W „Akademii wampirów” mogliśmy obserwować poczynania Rose, młodej, wyjątkowej strażniczki, Której celem było bronić za wszelką cenę
morojów. Jej zawiłe perypetie zapełniły strony sześciu tomów, które zdobyły
ogromną popularność, a pierwsza z nich doczekała się nawet wersji kinowej (która
swoją droga okazała się klapą). Każda historia ma jednak swój koniec, a stare musi
ustąpić nowemu.
„Kroniki krwi” otwierające serię o tym samym tytule,
ponownie zabierają nas w świat dampirów, morojów i strzyg. Główną protagonistką
tym razem zostaje Sydney Sage, należąca do tajnego stowarzyszenia alchemików,
mających za zadanie ukrywanie przed ludzką rasą istnienia wampirów. Bohaterka
znana nam z krótkiego epizodu w wcześniejszej serii, gdy to przyczyniła się do
ucieczki oskarżonej o królobójstwo Rose, w „Kronikach krwi” dostaje szansę
rehabilitacji i odbudowania swojego wizerunku w oczach zwierzchników. Zostaje powierzona jej opieka nad Jill
Mastrano – przybranej siostry Wasillisy Dragomir – obecnej królowej – a zarazem
jedyny żyjący członek jej rodu. Z racji tego, iż prawo nakazuje by rodzina
będąca u władzy składała się co najmniej z dwóch członków, przeciwnicy młodej
królowej próbują wyeliminować Jill aby przerwać rządy jej starszej
siostry. Sydney i jej podopieczna zostają wysłane do słonecznego Palm Springs.
W podróży towarzyszą im także dampir Eddie, oraz Adrian Iwaszkow, doskonale
znani z poprzednich części. Na miejscu okazuje się jednak, że nie tak łatwo uciec
od niebezpieczeństwa, które czyhać może nawet w pełnym słońcu.
Początkowo dość sceptycznie podchodziłam do najnowszej serii
Mead. Z „Akademią wampirów” miałam styczność przeszło rok temu i nie będę
ukrywać, iż lekko nakręciłam się na jej punkcie. Moje zainteresowanie osiągnęło
apogeum gdzieś w połowie czwartej części, po czym niestety napięcie zaczęło
opadać, a kolejne rozdziały zamiast bawić irytowały. W chwili gdy potrzebowałam
czegoś lekkiego na odprężenie przypomniałam sobie o tych powieściach i postanowiłam wkroczyć
ponownie w świat Mead.
Główną przyczyną mojej wcześniejszej irytacji byli
bohaterowie, którzy z biegiem czasu stracili pazur, stali się nijacy, a ich
historie przestały do mnie przemawiać. Zmiana głównych bohaterów przyniosła powiew
świeżości i pozwoliło na rozwinięcie historii postaci epizodycznych, które po
kilku rozdziałach okazują się całkiem sympatyczni i ludzcy niż ich poprzednicy.
Dużą zasługę ma w tym przeniesienie miejsca akcji z wampirzej akademii do
zwykłego kalifornijskiego liceum, w której uczniom sen z powiek nie odciągają
zmartwienia o żądnych krwi strzygach. Tym samym powracamy do utartego motywu
nadnaturalnych istot próbujących wtopić się w szkolne otoczenia, oraz
komicznych sytuacji wynikającego z tego faktu. Zastawienie licealnych problemów
z wampirzą polityką okazało się jednak
wyjątkowo udanym zabiegiem.
Dość dużym minusem okazała się jednak intryga, w
która zostają wplątani główna bohaterowie. Ani to porywające, ani trzymające w
napięciu. Po kilku rozdziałach wydaje się jasne, że jest to jednak jedynie tło
służące podtrzymaniu iluzji, że w Palm Springs coś się dzieje. Z doświadczenia
zdobytego przy czytaniu poprzednich części wiem, iż jest to jedynie preludium
luźno związane z tym co zaserwuje nam autorka w następnych częściach.
Jakiekolwiek wady zaobserwowane w powieści bezbłędnie
niweluje jednak postać Adriana, który w „Kronikach krwi” stał się czymś więcej
niż tylko dodatkiem do Rose. Lekkoduszny, niestroniący od imprez i alkoholu,
obciążony mocą ducha, moroj - potomek królewskiego rodu, był moim ulubionym
bohaterem w całej serii dlatego też z ogromną radością przyjęłam jego
pojawienie się na łamach kolejnych powieści. Od dawna wiadomo, że pozory jakie
stwarza nijak mają się do rzeczywistości, przez co obserwacja jego poczynań
staje się jeszcze bardziej interesująca.
Choć pierwsza część nie zachwyca bez oporów sięgnę po
kolejne powieści z serii, aby poznać dalsze losy Sydney, Adriana, Jill i
pozostałych. Już nie mogę się doczekać….
Moja ocena: 4+
Uwielbiałam czytać Akademię Wampirów i dlatego też zakupiłam niedawno dwa tomy Kronik:) Na pewno się przy ich odprężę:)
OdpowiedzUsuńCzytaj dale, to co się dzieje to ogień! :D
OdpowiedzUsuńHmm... pierwsze część zdecydowanie nie przypadła mi do gustu i sama się zastanawiam, czy dać szansę następnej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Shelf-of-Books :)
Osobiście wczoraj skończyłam trzecią część i całkiem konkretnie się nakręciłam więc śmiało możesz czytać :D
Usuń