sobota, 29 grudnia 2012

Podsumowanie vol. 2

 Jak wspominałam już wcześniej koniec roku to czas podsumowań. W tym roku wyjątkowo byłam bardzo wybredna, dlatego też na mojej prywatne HOT LIŚCIE znajduje się jedynie 5 pozycji.
Ale za to jakich!
Chwilami ma wrażenie, że przeczytałam już wszystko i nic mnie już nie zaintryguje. Tym pozycją udało się jednak mnie zaskoczyć. Oj, udało....



PODSUMOWANIE 2012
(vel. TOPBOOK)




1." Mechaniczny książę" Cassandra Clare
(II tom serii "Diabelskie maszyny)
Pani Clare jest moją ulubioną autorką i trudno mi wypowiadać się o jej książkach inaczej niż w samych superlatywach. Na "Mechanicznego anioła" kręciłam jednak trochę nosem; bo to nie te czasy, nie te postacie, itd. II tom serii "Diabelskie maszyny" to w moim postrzeganiu jednak zwrot o 180 stopni. Uwielbiam, po prostu uwielbiam :3






2. " Cień wiatru"; "Gra anioła" Carlos Ruiz Zafon
Obie książki bez zastanowienia umieściłam obok siebie, gdyż w dziełach Zafona nie chodzi wcale o fabułę (która nawiasem mówiąc wciąga... bardzo wciąga), lecz o styl pisania jakim posługuje się autor, oraz klimat, który tworzy. Jedyne takie, niepowtarzalne książki...








3. "Miasto zagubionych dusz" Cassandra Clare
(V tom serii "Dary anioła")
Kolejna pozycja Clare, po którą sięgnęłam w tym roku. "Miasto..." jako kontynuacja fenomenalnej oryginalnej trylogii (tak nie zapominajmy, że kiedyś była to trylogia..) wypada dość blado, to jednak nadal z zapartym tchem śledzę losy Nocnych Łowców, które chyba nigdy mi się nie znudzą.



 



 4.  seria "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins
W związku z wielkim bum na tą serię, także ja sięgnęłam po tę jakże gorącą pozycję. Nie sparzyłam się jednak, gdyż opinie o książce nie są wcale przesadzone. To naprawdę kawał dobrej młodzieżowej literatury. (recenzja)


  5. "Trylogia Czarnego Maga" Trudi Canavan
Pochłonięta jednym tchem ( choć rozpoczęta za trzecim podejściem) trylogia o przygodach Sonei była dla mnie dość sporym zaskoczeniem. Oczywiście jak najbardziej pozytywnym. Jeszcze nie raz sięgnę po twórczość p. Canavan. (recenzje: I tom , II tom )






A jakie są wasze ulubione książki roku 2012? Piszcie!


TOP...NIKII>>>>

czwartek, 27 grudnia 2012

Podsumowanie vol.1

Wielkimi krokami zbliża się koniec roku, czas podsumowań, także tych książkowych. Tak więc spięłam się, usiadłam i chwilę pomyślałam nad najlepszymi książkami czytanymi przeze mnie w tym, mijającym już, roku. Ale o tym później.

Na chwilę obecną chciałbym przedstawić Wam, wyselekcjonowane specjalnie na potrzeby Dachówki, najlepsze książki 2012 wg mojej drogiej koleżanki Niki, z którą zarówno doskonale mi się rozmawia jak i kłóci na tematy książkowe (o innych nie wspominając ;)). Choć nie jest skora do napisania recenzji, do swojej prywatnej TOP LISTY podeszła nader poważnie : D

TOP..... NIKI


1. "Miasto zagubionych dusz" Cassandra Clare 
(V tom serii "Dary anioła")
"Cóż... Czemu akurat ta pozycja na pierwszym miejscu? Wybór jest prosty - Cassandra Clare to moja ulubiona autorka i wszystko co publikuje jest genialne. Humor i akcja w tej książce trzyma poziom. Poza tym rozmowy i przeżywanie fabuły wraz z Avią to kolejny olbrzymi plus tej pozycji. "

 

2. "Mechaniczny książę" Cassandra Clare
 (II tom serii "Diabelskie maszyny")
"Jest to druga część trylogii Clare, która rozgrywa się w XIX- wiecznej Anglii. Akcja powieści jest genialna. Bohaterowie, oraz występujące pomiędzy nimi uczucia przyciągają i fascynują. Na pewno jest to dobra lektura."

 

3. "Uniesienie" Lauren Kate
  (IV tom serii "Upadli")
"Jest to ostatnia część serii o Lucy i Danielu. Fascynująca, pełna napięć i namiętności (w delikatnym wydaniu), sprawia, że z przyjemnością czyta się ten romans. Poza tym zakończenie ogromnie mnie zaskoczyło. To ogromny plus sagi Kate.


 

4. "Bezimienna" Hanri Magali
"Historia prosta i niewinna, posiadająca jednak coś, co przyciąga. Ocena i miejsce byłyby niższe, gdyby nie fakt, że autorka jest Polką"



 

  5. seria "Jutro" John Marsden
"Książka ta leżała na mojej półce przez rok. Szczerze powiedziawszy spodziewałam się czegoś innego, ale to co dostałam jest lepsze. Seria warta przeczytania, choćby po ty by poczuć smak wojny i docenić atuty pokoju. Mnie osobiści ujęła szczerość i prostota przekazu, która mimo trudnej tematyki jest lekko przedstawiona" (skonfrontuj także opinię z moją recenzją)


6. "Strażnik parku" Błażej Dzikowski
"Ta książka była bardzo dziwna i mocno wryła się w moją pamięć. Autor miał niekonwencjonalny pomysł, który zrealizował poprawnie. Książka dla lubiących dziwne opowieści o interesującej treści. Ostrzegam jednak, że ta książka zostawia stałe uszkodzenie umysłu"

7. seria "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins
8. "Namiętność" Lauren Kate (III tom serii "Upadli")
9. "Mroczna łaska" Melissa Marr (V tom serii "Królowa lata")
10. "Felix, Net i Nika oraz świat zero" Rafał Kosik
11. Wezwanie" Kelley Armstrong
12. seria "Nieśmiertelny" Gillian Shields




TOP ... AVIII

COMING SOON





wtorek, 18 grudnia 2012

"Wiek cudów" Karen Thompson Walker

"Ostatecznie zdarzają się nie te katastrofy, których oczekujemy, lecz te, których wcale się nie spodziewamy"

Koniec świata! Nadchodzi koniec świata! Wszyscy zginiemy!

Wpisując w google hasło "koniec świata" mamy możliwość zapoznać się z 11,100,000 proponowanymi wynikami. To niebagatelna liczba; może przestraszyć, szczególnie jeśli żyjemy w 2012 roku - roku cudów. Obecnie zostało kilka dni do końca świata przewidzianego przez majów, a jedyna zmiana, która nadeszła w ostatnich dniach to nagła odwilż. Ale kto wie czy 21 grudnia nie zastanie nas deszcze meteorytów, lub nagły potop? A może wszystko odbędzie się spokojnie, niezauważalnie, w spowolnieniu....

"Wiek cudów" traktuje właśnie o końcu świata.Walker do tematu podeszła jednak niekonwencjonalnie. W jej powieści brakuje nagłych katastrof, wybuchów, spektakularnych efektów. Dostajemy obraz życia na Ziemi, która z nieznanych względów ulega nagłemu spowolnieniu. Pory dnia i nocy wydłużają się, grawitacja przestaje działać według dawnych praw, rośliny usychają, zwierzęta powoli umierają. Człowiek jednak walczy i próbuje dostosować się do nowych warunków; próbuje znaleźć cudowne antidotum na wszystkie anomalie, które na powrót przywróci świat do formy.
Po kilku tygodniach hasło "spowolnienie" znika jednak z afiszy. Doba nieubłaganie wydłuża się, lecz fakt ten przestaje budzić panikę. Staje się czymś zwykłym, normalnym; czymś co zwykli szarzy obywatele muszą po prostu zaakceptować. Gdyż życie toczy się nadal. Ludzie zakochują się, nawiązują nowe znajomości, przyjaźnią się. Pomimo kruchego i niepewnego jutra cięgle istnieje jeszcze "dziś", o którym nie można zapomnieć.

Historia opisana przez Walker doskonale pokazuje, iż człowiek jest w stanie przystosować się do każdej sytuacji. Pomimo apokaliptycznego wydźwięku, dostajemy opis zwykłego życia zwykłych ludzi, choć zmierzających się z trochę inną, niż my sytuacją.

Powieść posiada potencjał, niestety nie jest on w pełni wykorzystany. Czytając słyszałam szelest przewracanych stron, a przed oczami miałam jedynie litery, układające się co prawda w sensowne zadania, nie posiadające w sobie jednak nic, co pozwoliłoby mi prawdziwie zatopić się w lekturze.
Jest to jednak na swój sposób ciepła a zarazem melancholijna opowieść o życiu, któremu po prostu trzeba stawić czoła.

Moja ocena: 3

Tytuł oryginalny: Age of Miracles
Data premiery: 2012-08-08
Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Ilość stron: 300

wtorek, 4 grudnia 2012

Recenzja: "Nowicjuszka" Trudi Canavan

To już moje drugie spotkanie z twórczością p. Canavan i na chwilę obecną z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że nie ostatnie. "Nowicjuszka" to druga, po " Gildii magów" część "Trylogii czarnego maga".  Po nie do końca spełniającym moje wymagania, pierwszym tomie, o którym możecie przeczytać  tu, fabuła tomu drugiego "rozkwita", pozwalając zatracić się w lekturze.

Sonea, w końcu po wielu perturbacjach, przedstawionych we wcześniejszej części, staje się Nowicjuszką Kyraliańskiej Gildii Magów . Jako dziewczyna pochodząca ze slumsów nie może jednak liczyć na akceptację swoich rówieśników wywodzących się ze najznamienitszych rodów w królestwie. Wyniośli, pyszni, przekonani o własnej wyższości, robią wszystko. aby złamać jej ducha i przyczynić się do jej upadku, nie zważając na koszty. Wsparcie odnajduje w osobie Rothena - swojego mentora, jednak niespodziewanie nawet to zostaje jej odebrane, gdy opiekę nad nią przejmuje Wielki Mistrz Akkarin. To co przez innych zostaje uznane za wyróżnienie, dające dodatkowe powody do wrogości wobec dziewczyny, dla Sonei znającej prawdziwe motywy Akkarina jest prawdziwym przekleństwem.

Fabuła prowadzona jest dwupłaszczyznowo, tak więc zmagania Sonei na uniwersytecie przeplatają się z historią Dannyla - nowo obsadzonego Drugiego Ambasadora Elyne. Zadanie mu powierzone jednak znacząco odbiega od poleceń wynikających z pełnionej przez niego funkcji.

O ile "Gildie.." możemy uznać jako umiarkowanie interesujące preludium, o tyle " Nowicjuszka" warta jest zarwania nocy. Akcja przyspiesza i staje się najzwyczajniej w świecie ciekawsza. Canavan, chodź usadziła historie w świecie pełnym magii niejednokrotnie sięga po problemy osadzone w naszych realiach. Nękanie, którego doświadcza co rusz Sonea, nie jest niczym niezwykłym w szkołach.
Przejawy dyskryminacji, wyścig szczurów, rozsiewanie plotek, dziwnie nie pasują do ludzi światłych, za których uważa się magów, a jednak występują w śród nich na masową skalę. Jak nie trudno się domyśleć większość uszczypliwości kierowane są pod adresem Sonei, która jednak dzielnie, zamiast poddać się zaciska zęby, aby udowodnić pozostałym, a przede wszystkim sobie swoją wartość. Jej postępowanie jest przypieczętowaniem przemiany wewnętrznej, zapoczątkowanej pod koniec poprzedniego tomu. Bohaterka ta tym samym zyskała moją sympatię.
Autorka nie poprzestaje jednak jedynie na rozwijaniu wątku Sonei. Pozostali także mogli cieszyć się swoimi 5 minutami. Wprowadzenie nowych bohaterów, mający bezpośredni wpływ na rozwój wydarzeń, w mojej ocenie było dobrym posunięciem zapobiegającym stagnacji. Odrzucając niemalże całkowicie obraz życia w slamsach, autorka skupiła się na badaniu terenów Gildii, oraz krain sprzymierzonych, skupiając się na zwyczajach, tradycji, historii; odkrywaniu nowych fascynujących miejsc.

Twórczość Canavan wciąga niczym ruchome piaski. Nie potrafię stwierdzić, co odpowiada za taki stan rzeczy. Być może styl pisania, przypominający idealnie skomponowaną melodię, którą można by słuchać w nieskończoność; być może nietuzinkowa fabuła pozwalająca przenieść się w odległe krainy nie ruszając się z fotela... Czymkolwiek nie byłoby to "coś", potrafi przekonać mnie, do sięgnięcia po kolejną część, i kolejną i jeszcze jedną...

Moja ocena: 4+

Tytuł oryginału: The Novice
Wydawca: Galeria Książki
Data premiery: 2009-10-05
Ilość stron: 652

poniedziałek, 26 listopada 2012

Recenzja: "Gra Endera" Orson Scott Card

 "Gra Endera" Orsona Scotta Carda wydana w została w 1985 roku, a w Polsce dopiero w 1991 roku. Zyskała ogromną popularność wśród czytelników science-fiction. Pytanie tylko: Dlaczego? Co sprawiło, że powieść ta jest taka niezwykła?

Przyszłość.
Pesymistyczny obraz Ziemi najechanej i nękanej przez "robale" - pewną bardzo niesympatyczną rasę z innego układu gwiezdnego. Postęp technologiczny (kradniemy sprzęt od obcych! Ha! ) doprowadza do przeludnienia planety i przymusu szukania nowej. Ludzie, rzecz jasna nie mają szans z obcą, lepszą technologią. Ratunek? Należy wybrać wśród dzieci te najinteligentniejsze i zacząć szkolenie na bezbłędnego taktyka, który w przyszłości doprowadzi do ocalenia naszej rasy. Traf padł na pewnego chłopca - Andrew'a. Zostaje on, jako jedyny z rodziny, wcielony do armii miniaturek dorosłych.
Oklepane? Nudne? Ależ skąd! To dopiero pierwszy rozdział! Akcja dzieje się w kosmosie, więc cierpliwości.
Nie chcę zdradzać za dużo, bo elementy świata są poukrywane i porozrzucane po całej powieści. Jesteśmy, inaczej niż w wielu innych książkach, od razu wrzuceni w wir akcji. Autor nie pisze opisowych wywodów o świecie przedstawionym. Ba! Sugeruje nam, byśmy sami stopniowo go odkrywali, z każdym działem, każdym zdaniem...Ciekawość bierze górę i ani się obejrzymy, książka się kończy. No właśnie... Dlaczego tak szybko? Pozostawia duży niedosyt w duszy czytelnika. Sęk w tym, że faszerowani jesteśmy ówcześnie wieloma nieprzydatnymi fabularnie wywodami. Książka pisana jest w latach, gdy autorzy nie dostawali pieniędzy "od kartki" i nie zapychali śmieciami całkiem przyzwoitych dzieł. Rewelacyjna historia zostaje zamknięta w kilku krótszych rozdziałach. Dlatego też czujemy, że czegoś brakuje, ale nie potrafimy dokładnie określić czego...

Orson genialnie manipuluje ciekawością czytelnika. Przez całą książkę na przykład, na początku działów przewijają się dialogi nieznanych postaci. Dopiero pod koniec dowiadujemy się o co chodziło. Ach! Korci mnie, by napisać zakończenie! Było takie niesamowite i zdumiewające... W tej książce nie miałam czasu na rozmyślanie typu: " a co teraz się może stać" , ponieważ jest ona napisana wartkim, płynnym i czytelnym językiem, a co najważniejsze - nie ma zastojów fabularnych. Pełno w niej, może nie tyle zwrotów akcji, co zaskakujących wydarzeń. Najwięcej mojej sympatii zyskał oczywiście tytułowy "Ender" - tak nazywany był Andrew przez swoją siostrę. Chłopiec, mały dorosły, który został pozbawiony dzieciństwa. Ma wady i zalety. Autor wykonał kawał dobrej roboty, bo przedstawił go bardzo naturalnie. Nie mamy do czynienia z plastikową kukłą bez charakteru, a z chłopcem (później już nastolatkiem) na którego zwrócone są oczy całego narodu ludzkiego.

Książki nie da się zrecenzować , by nie wyszło to płytko. Trzeba ją przeczytać samemu, by odkryć wszystkie uroki i tajemnice ( o których nie mogłam napisać, by nie spoilerować! ). Cóż, literatura nie jest przeznaczona dla dzieci, a dla dojrzałego czytelnika, który po przeczytaniu utworu dostrzeże na pewno wiele pytań i zagadnień, na jakie wcześniej nie zwracał uwagi. Bardzo gorąco polecam wszystkim fanom science-fiction! I w sumie nie tylko. ; )

Moja ocena: 5+

Tytuł oryginalny: Ender's Game
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 1991
Ilość stron: 334


by Blue

piątek, 16 listopada 2012

"Czerwień rubinu" Kerstin Gier

Teoretycznie podróże w czasie nie są niemożliwe. Teoretycznie... W praktyce wygląda to jednak trochę inaczej, dlatego też, zamiast podróżować po innych epokach, możemy jedynie, zakotwiczeni we własnej rzeczywistości, pozwiedzać inne miasta, czy kraje; ewentualnie pojeździć palcem po mapie.

W świecie Gwendolin, głównej bohaterki "Trylogii czasu" niemieckiej autorki Kerstin Gier, podróże w czasie nie są jednak jedynie abstrakcyjnym wymysłem miłośników science fiction, lecz czymś naturalnym, zwyczajnym....No dobrze - prawie naturalnym i prawie zwyczajnym... Ale wszystko po kolei.

Poznajcie Gwendolin - zwykłą nastolatkę przytłoczonej przez system edukacji szkolnej, posiadającą oddaną przyjaciółkę, lekko dziwaczną rodzinę i cały pulę innych rzeczy, składającej się na nudne życie szesnastolatki. Wśród członków jej drzewa genealogicznego występują osoby obdarzone genem podróży w czasie umożliwiające, jak nie trudno zgadnąć, podróże w czasie. Według obliczeń Isaaca Newtona posiada go także kuzynka Gwen - Charlotta, od małego przygotowywana na przyjęcie tego brzemienia (lub daru jak, kto woli). Uczona fechtunku, historii, dawnych obyczajów ze zniecierpliwieniem, wraz z całą rodziną oczekiwała tego pierwszego skoku w przestrzeń potwierdzającym jej dziedzictwo. Jednak niespodziewanie to nie Charlotta, lecz młodsza o jeden dzień Gwen cofa się nagle kilkadziesiąt lat wstecz i stwierdza, że to właśnie ona posiada ten jakże pożądany gen. Niestety początkowo nikt nie chce jej uwierzyć. Rodzinka ślepo wierząca w obliczania Newtona (gdyż Newton wielkim uczonym był), nie przyjmuje do wiadomości wersji dziewczyny, posiadającej ograniczony margines zaufania po historii z duchami (tak, Gwendolin widzi duchy). Nieplanowane skoki zdarzają się co raz częściej, nieubłaganie dążąc do ostatniego po którym nie ma już powrotu. Niemalże w ostatniej chwili, rodzinka orientuje się, że Gwen nie kłamie by zwrócić na siebie uwagę, lecz realnie potrzebuje pomocy. Dziewczyna zostaje wprowadzona w tajniki misji, w której udział pierwotnie miała brać Charlotte. Wraz ze Gideonem de Villares - członkiem drugiej rodziny, w której poszczególne osoby także były nosicielami genu, musi wyruszyć w przeszłość, aby wykonać zadanie, którego skutki rzutować będą zarówno na teraźniejszość jak i przyszłość.

Niewątpliwie, na korzyść książki działa fakt, iż nie traktuje ona o wampirach, wilkołakach, nefilim, aniołach, demonach, itd. Otóż, bohaterowie "Czerwieniu rubinu" są 100% przedstawicielami homo sapiens. Wszyscy. Bez wyjątku.
Dalej jest niestety trochę bardziej schematycznie. Mamy tu dość sympatyczną główną bohaterkę, której życie z dnia na dzień stanęło na głowie, a ona sama okazała się kimś niezwykłym. Mamy głównego bohatera którego aparycja jest wprost proporcjonalna do poziomu arogancji, którą sobą reprezentuje. Typ "och" i "ach", który obowiązkowo początkowo nie ma najlepszych układów z uroczą Gwen (niech zgadnę, może chodzi tu o jego sposób bycia?), ujawniając jednakże głęboko skrywane odruchy godne dżentelmena lód pomiędzy nimi topnieje. Ciekawe co z tego wyniknie? Z pewnością nikt nie wpadłby na to, że powstanie z tego coś romansowopodobnego...
Czepiam się. Wiem.

Choć podróże w czasie są motywem często poruszanym  w literaturze, wbrew pozorom tego typu wątek nie jest wcale łatwy do prowadzenia. Dość szybko można się zapętlić, a wtedy bez trudu wkraść może się nam niechcianych "paradoks dziadka" (ciekawskich odsyłam do wikipedii). Gier kieruje jednak fabułę, w sposób jasny i przemyślany, dzięki czemu nie sposób się pogubić. Jedyne do czego pod tym względem mogę się przyczepić, to nie zbyt dokładne odwzorowanie realiów dawnych czasów. Skoro przenosimy się kilkadziesiąt lat wstecz, pragnę zachłysnąć się tamtejszym powietrzem i poczuć panującą tam atmosferę. Niestety zabrakło tego -  a szkoda, gdyż Londyn, w którym toczy się akcja, daje pod tym względem prawdziwe pole do popisu.
Autorka prowadzi fabułę na zasadzie nawarstwiania kolejnych pytań, tajemnic i przekrętów, trudno więc ocenić całokształt jedynie po pierwszej części. Z doświadczenia wiem, że w każdej trylogii znajduje się jeden tom odbiegający poziomem od pozostałych. Zazwyczaj jest to część pierwsza, będąca swoistego typu wprowadzenie, lub druga, gdzie z kolei po mocnym, w tym wypadku, wstępie, następuje spowolnienie akcji. Trudno powiedzieć mi jednak, która zasada obowiązuje w "Trylogii czasu", gdyż nie miałam okazji przeczytać kolejnych tomów.

Ogółem książkę czyta się naprawdę szybko i bez większych zgrzytów. Zauważałam, że powieść zbiera naprawdę wysokie noty, radziłabym więc nikomu nie przekreślać tej serii, z góry, lecz przekonać się samemu czy naprawdę na takowe zasługuje. Może jestem za stara na tego typu literaturę (choć jak wiadomo książki daty ważności nie mają), lub zbyt głęboko wydrążona w literaturę młodzieżową, nie wiem. Przygody Gwen i Gideona zaciekawiły mnie, jednakże nie do tego stopnia, aby myśl o tym co będzie dalej nie dawała mi spać po nocach. Ot taka po prostu odskocznia, od zwykłej szarej rzeczywistości. No, bo w końcu któż z nas nie chciałby choć na chwilę wyrwać się z dzisiejszych realiów i zobaczyć jak było kiedyś? Jednakże jak to powiedział Jean-Paul Sartre "Być może istnieją czasy piękniejsze, ale te są nasze. " I tego się trzymajmy.

Warto nadmienić, iż powstała również ekranizacja pierwszej części trylogii Gier, której premiera planowana jest na 2013 rok. Zwiastun obok :




Moja ocena: 4

Tytuł oryginału : Rubinrot
Wydawca: Egmont Polska Sp. z o.o.
Data premiery: 2011-04-29
Ilość stron: 344



czwartek, 8 listopada 2012

"Gobelin. Księga I. Pies z Rowan" Henry H. Neff

"Pies z Rowan" to pierwsza część trylogii "Gobelin" opowiadająca o przygodach Maxa - dwunastolatka obdarzonego szczególnymi mocami, który trafia do tajnej szkoły - Akademii Rowan. Brzmi całkiem znajomo? Może gdzieś już słyszeliście podobną historię?

Mimo wielu podobieństw z "Harrym Potterem", książka ta nie jest kolejną pseudokopią powieści o czarodziejach. Co ją wyróżnia? Przede wszystkim sam pomysł - nieco oklepany, lecz nadzwyczaj wciągający. Na pierwszy rzut oka - nic szczególnego. kolejny wybraniec, kolejna magiczna szkoła. Wzloty i upadki, miłostki i zabawy. Czym się tu zachwycać?

Mały Max McDaniels żyje spokojnie na przedmieściach Chicago. Egzystowałby w pokoju przez resztę swoich dni, gdyby nie natrafił na pewien stary, celtycki gobelin. Bum! Nagle z cichego chłopca, Max staje się uczniem tajnej Akademii. Oczywiście każdy wie, że szkoła to nie wszystko. Czemu dwunastolatek nie mógłby się wplątać w sprawy dorosłych? Tak zaczyna się największa przygoda w życiu chłopca i jego przyjaciół. Narażanie swojego życia jest przecież takie męskie...

Co urzeka? Cały świat przedstawiony w książce, oparty na wątkach mitologii celtyckiej. Postacie są całkiem przemyślane, choć główny bohater potrafi zirytować. Szczególnym zjawiskiem jest fakt, że główny bohater nie jest chodzącym ideałem, który, jako najsilniejszy z całej Akademii, potrafi pokonać siły zła. Rola ta została przydzielona przyjacielowi Maxa - Davdowi. Widzimy więc oczami bohatera, jak niesamowity, cichy, genialny chłopiec powoli odkrywa swą boskość.
H. H. Neff wykorzystał połączenie zgrabnego języka i prostej fabuły, dzięki czemu książkę da się "połknąć" w jedną zarwaną nockę. Szczególnie miłym aspektem są pupilki uczniów Rowan. Mistyczne stworzenia, które posiadają ludzki rozum nadają nieco przeuroczej infantylności.

A co denerwuje? Max. Ale to tylko moje zdanie. Gusta są różne. Może ktoś pokocha tego bohatera...ale ja na pewno nie.
Książka jest przeznaczona dla młodszych czytelników. Prosta, zrozumiała fabuła, niewiele postaci (żeby broń Boże nikt się nie pogubił!), kilka gagów z niższej półki... to wszystko o dziwo ma swój urok. Akcja rozkręca się dopiero na końcu pierwszego tomu, więc warto przetrwać przez upchane jakby na siłę miłosne problemy Maxa i kilka makabryczniejszych opisów.

"Pies z Rowan" to jedna z książek, do której warto wracać. Jej długość nie stanowi najmniejszego problemu. Szkoda, że nie została porządnie rozreklamowana. Na pewno uszczęśliwiłaby wiele duszyczek...A kto wie? Może kiedyś i ja trafię do takiej Akademii?


Osobista ocena : Mocne 3

Wydawca: Świat Książki
Data premiery: 2009-05-20
Ilość stron: 384
by Blue

sobota, 3 listopada 2012

"Gildia magów" Trudi Canavan

"Gildia magów" rozpoczynająca "Trylogię Czarnego Maga" jest debiutem literackim australijskiej pisarki Trudi Canavan, wydanym w Polsce w 2007.  Rzadko zdarza mi się sięgać po książki z gatunku fantasy, zachęcona jednak licznymi pozytywnymi komentarzami postanowiłam zaryzykować i spróbować czegoś nowego.

Akcja utworu rozgrywa się na ziemiach Kyralii, a dokładniej w mieście Imardin.
Wraz z główną bohaterką - Soneą trafiamy w sam środek rutynowej czystki, mającej na celu oczyszczenie ulic z żebraków, złodziei i ogólnie pojętego pospólstwa. Setki osób pozbawionych dachu nad głową  przemieszcza się, wraz z całym dobytkiem do slumsów, aby wśród powszechnej biedy i ubóstwa ułożyć sobie na nowo życie. Całość przebiega pod czujnym okiem magów, ukrytych za magiczną tarczą, zapewniającą im ochronę i udaremniającą ataki ze strony protestującej ludności. Sonea chcąc dać upust swojej złości związanej z przesiedleniem na znak protesu ciska kamieniem, który ku jej zdumieniu pokonuje barierę i pozbawia przytomności jednego z magów. Pośród członków Gildii zapanowuje chaos - wśród bezdomnych znajduje się nieszkolona magiczka, której moc w każdej chwili może wyrwać się spod kontroli niszcząc ją, oraz całe miasto, a odnalezienie jej, staje się ich priorytetem.

Któż z nas, nie chciałby  znaleźć się choć na chwilę w świecie pełnym magii?  Poznawać jej tajniki, oraz szkolić się pod okiem wybitych magów?

Sonea z całą pewnością nie.
Przekonana o złych zamiarach członków Gildii, wraz z grupą przyjaciół ucieka w samo serce slumsów.

W książce występuje dwubiegowa konstrukcja fabuły. Jednocześnie obserwujemy uciekającą Soneę jak i poszukujących ją członków Gildii, przy czym ciekawszy dla mnie, był właśnie ten drugi wątek.
Slumsy ukazane przez Canavan były dla mnie wyjątkowo nijakie. Ugrzecznienie ich, spowodowane zapewne przystosowaniem książki także do młodszej grupy wiekowej, sprawiło, iż środowisko to nie posiadło pazura. Ciągłe wspominanie o brudzie, biedzie i półświatkach tam występujących, nie sprawiło, że uwierzyłam w to. Co innego świat magów.
Życie w Gildii wraz z obowiązującymi tam zasadami, splendorem napotykany na każdym kroku, oraz magiczną otoczką, wydawało mi się dużo bardziej interesujące, niż życie w biednej dzielnicy. Tam wszystko było żywsze, a przez to bardziej interesujące.

W przypadku postaci obowiązuje niestety taka sama zasada. Mieszkańcy slumsów, tzw. bylcy byli bez wyrazu. Niby każdy z nich posiadał indywidualne cechy, w moich oczach, wszyscy wydawali się jednak jednakowi. Sonea początkowo, także nie odbiegająca od tego schematu, zachowująca się niczym marionetka w rękach lalkarza, z biegiem czasu, na szczęście, przechodzi coś na wzór wewnętrznej przemiany.
Społeczeństwo magów wypadało dużo lepiej na tle tej przepełnionej szarościami papki. Rothen, kojarzący mi się nieodmiennie  z Obi Wan- Kenobim z "Gwiezdnych wojen", pełen ciepła, dobroci i cierpliwości, jego przyjaciel Dannyl, czy pozostali, mają wyraźny rys charakterologiczny. Nie można zapomnieć także o Akkarinie przemykającym niczym cień między stronnicami książki, skrywający tajemnice tak samo mroczne jak kolor jego szaty.

Trudi Canavan pisze łatwym językiem, który dzięki licznym opisom przemawia do wyobraźni. Mocną stroną książki z całą pewnością są jednak dialogi - niewymuszone, stroniące od teatralności. Pomimo dość ciekawego pomysłu zarysu świata, fabuła nie przyprawia o szybsze bicie serca. Toczy się spokojnie, bez gwałtownych zwrotów akcji. Ma to jednak swój urok. Pozycja okazuje się idealna do czytania przed snem, gdy potrzeba wyciszenia i uspokojenia.

"Gildię magów" traktuję jako swoistego typu preludium do pozostałych części. Pomimo wszystkich niedociągnięć autentycznie jestem ciekawa jak potoczy się akcja w kolejnych tomach i z całą pewnością po nie sięgnę.

Moja ocena: 3+ 

Wydawnictwo: Galeria Książki
Data premiery: 2007-10-19
Ilość stron: 520


sobota, 27 października 2012

"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins

"Igrzyska śmierci" weszły na rynek wydawniczy w 2008 roku i od tej pory zdążyły nieźle namieszać.
Ostatnimi czasy dzięki ekranizacji, która okazała się ogromnym komercyjnym sukcesem, ponownie zrobiło się o nich głośno.
Antyutopia nie jest niczym nowym, ani nieznanym, Collins jednak zapoczątkowała falę, która zalała świat literacki i zdetronizowała sposób tworzenia na modłę sagi Zmierzch.

Akcja utworu toczy się na ruinach dawnej Ameryki Północnej. Rozciągające się na nich futurystyczne państwo Panem z Kapitolem na czele, otoczonym przez 12 podległych mu dystryktów odpowiedzialnych za różne gałęzie przemysłu. Narratorką książki jest Katniss Everdeen mieszkanka najbiedniejszego z dystryktów, która zostaje uczestniczką tzw. Głodowych igrzysk; imprezy organizowanej przez Kapitol, polegającej na walce na śmierć i życie 24 dzieci w wieku od 12 do 18 lat wyłonionych w losowaniu, relacjonowanej na żywo w telewizji, będącej karą za bunt sprzed 74 lat.
Pierwsze co rzuca mi się na myśl, gdy słyszę hasło "Igrzyska..." to bardzo dobrze przemyślana fabuła. Jestem pełna uznania dla autorki, gdyż naprawdę rzadko zdarza mi się spotkać z pozycją, w której wszystkie zawiłości są logicznie wyjaśnione, ciąg przyczynowo-skutkowy nie szwankuje, a fabuła nie posiada "dziur" wielkości strusiego jajka. Całość oparta jest na silnych fundamentach przez co bez trudu można uwierzyć w tę historię.

Igrzyska, gdyż to właśnie one stanowią oś na której opiera się całość , stanowią widowisko okrutne, nieludzkie i przerażające. Początkowa to co miało być jedynie karą za bunt dystryktów i ostrzeżeniem na przyszłość z biegiem czasu stało się rozrywką dla wyższych sfer.  Utworzony został niespisany podział na ludzi i podludzi. Tych, którzy zabijają (choć nie bezpośrednio) i tych których zabić można. Okrucieństwo wynikające z tego faktu sprawia, iż na samą myśl jeży mi się włos na głowie.

Mieszkańcy Kapitolu niczym starożytni Rzymianie pragnęli "chleba i igrzysk".
Oczywiście dla "światłych" ludzi  "zwykła rzeź" byłaby czymś zbyt pierwotnym i niepoprawnym. Dlatego też trybutów (uczestników igrzysk) traktowano niczym celebrytów w wytrawnym talk show. Ich walka zaczynała się jeszcze poza areną, gdy musieli przed milionami widzów pokazać się z jak najlepszej strony; zaimponować wyglądem, manierami, elokwencją. Największą oglądalność i tak zyskiwały jednak zmagania trybutów, na specjalnie przygotowanej do tych celów arenie, będącymi niczym marionetki w rękach kapitolończyków, którzy decydowali o ich "być" lub "nie być". Niczym samozwańczy bogowie, sterowali całym krwawym widowiskiem pilnując, aby poziom "rozgrywki" nie spadł. Tworząc własne prawa i zasady, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Uwidacznia się to nie tylko podczas samych igrzysk, lecz także we wspomnianych w międzyczasie wcześniejszych próbach tworzenia nowych gatunków, próbach udoskonalania przyrody i zapanowania nad nią.
Jak w tym wszystkim odnajduje się jednak główna bohaterka?
Jedynym celem Katniss jest przeżyć i powrócić do rodziny. Jest silna i nie ugięta; zahartowana życiem i potrafiąca się z nim zmierzyć. Jej działania nie są zbyt skomplikowane; odpowiada złem za zło, dobrem za dobro. Wykorzystuje każdy dostępny jej rodzaj broni, nawet jeśli jest nią miłość.

Choć sam pomysł takiego obrotu spraw jest intrygujący, wątek miłosny, w moim odczuciu, był wepchnięty na siłę, jakby autorka za wszelką cenę chciała dopasować się do panujących trendów. Niestety zdechło - jak powiada moja nauczycielka matematyki. Katniss Everdeen istna królowa lodu nijak nie współgra z wyobrażeniem romantycznej kochanki.

Świat wykreowany przez Collins ukazany jest na zasadzie kontrastów. Z jednej strony biedne dystrykty, których mieszkańcami są ciężko pracujący ludzie, żyjący w ubóstwie i strachu przed władzami, z drugiej natomiast bogaty Kapitol pełen przepychu i blichtru, którego mieszkańcy dla rozrywki organizują coroczne "rzezie niewiniątek". Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić czy zwykłymi "szarymi" obywatelami  kieruje żądza krwi, czy po tylu latach znieczulicy społecznej pojęcie dobra i zła zatarło swoje znaczenie i pozwoliło w oderwaniu od rzeczywistości obserwować to wszystko po drugiej stronie szklanego ekranu.

Co tyczy się spraw czysto technicznych książka posiada bardzo ciekawy sposób narracji - pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym.
Sposób pisania Collins jest poprawny, lecz nie wybitny, fabuła jednak z nawiązką rekompensuje wszytkie niedociągniecia w dialogach, czy opisach.

 Wizja świata ukazana w książcej jest przerażająca. Świadomość beznadziejności sytuacji odczuwa się na każdej stronie. Jeszcze długo po odłożeniu historia ta tkwiła mi w głowie i nie pozwoliła zmrużyć oka. Z całą pewnością "Igrzyska..." są książką, którą warto przeczytać i gorąco namawiam do tego każdego kto się jeszcze waha.

Moja ocena: 5


Wydawca: Media Rodzina
Data premiery: 2009-05-06
Ilość stron: 351






wtorek, 23 października 2012

"Jutro. Nie ma już żadnych zasad" John Marsden

Wśród całej  masy paranormal romans, czy tak modnych w ostatnich czasach antyutopiach, książka ta jest niczym powiew świeżości. Porusza temat, który z jednej strony jest wciąż aktualny, z drugiej jednak traktowany jako coś, co nas nie dotyczy. Wojna - bo o niej tu mowa wraz z całą jej niesprawiedliwością, okrucieństwem i niepewnością o jutro jaką ze sobą niesie,  jest głównym wątkiem książki Marsdena. 

Narratorem wydarzeń jest Ellie - młoda dziewczyna, która wraz z paczką znajomych wyrusza na wyprawę w góry, zmierzając do miejsca zwanego Piekłem; obszaru przepełnionego pięknem przyrody oraz tajemniczymi opowieściami, gdzie grupa nastolatków może odetchnąć od codziennego życia, szkoły i ciążących na nich obowiązków.Nie zdają sobie jednak sprawy, że dopiero po powrocie z wycieczki trafią do prawdziwego piekła. Dotąd tętniąca życiem okolica staje się nagle niepokojąco cicha, zaniedbane lub już martwe zwierzęta,  pozostawione są same sobie;  w oczy rzuca się całkowity brak ludzi, a po głowie kołacze się jedno pytanie "Co się wydarzyło?".

"Okazało się, że naszego świata już nie ma.
Że nie ma już żadnych zasad.
A jutro musimy stworzyć własne."


W ciągu jednej chwili z beztroskich nastolatków muszą przemienić się w ludzi odpowiedzialnych za swoje czyny i będącymi w stanie przewidzieć ich skutki w przyszłości. Jeśli nie dorosną - zginą. Świat, który tak dobrze znali legł w gruzach, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza. Sami muszą zbudować swoją przyszłość, cegła, po cegle. Kluczem do przetrwania jest wzajemne zaufanie i wsparcie, które przezwyciężyć musi jednak różnice charakterów, poglądów czy temperamentów. Ich nową ojczyzną staje się Piekło, które o ironio, jest miejscem bezpiecznym, odciętym od prawdziwego piekła, które ich otacza.

Książkę cechują wyjątkowo dobrze skonstruowane postacie. Każda z nich jest inna; każda inaczej reaguje na narzuconą im sytuację. Wojna zmienia jednak ich wszystkich, popycha do rzeczy, które w czasach pokoju wydawały się niewyobrażalne; uwalnia cechy charakteru, o których pokładach nie mają pojęcia, dając siłę do walki lub jej pozbawiając. Pokazuje, iż nigdy nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć swoich zachowań czy reakcji.

Główni bohaterowi, zamknięci w niedostępnym miejscu w górach, niczym w prywatnej twierdzy, nie potrafią pozostać biernymi. Rzucają się w wir wydarzeń, za cel nadrzędny uznając powstrzymanie inwazji na tereny rodzimej Australii. Stają się pełnoprawnymi członkami tego spektaklu; mini armią działającą na własny rachunek i po własnej myśli - trzeba przyznać jednak, że skutecznie.

Pomimo ciekawej fabuły, postaci i całej otoczki swoją przygodę z tym cyklem skończyłam po 3 części ( całość obejmuje siedem tomów. Ostatnia miała swoją premierę w tym miesiącu). Dlaczego? Powodem mojej rezygnacji były przydługie opisy. Często nie potrafiłam przez nie  przebrnąć. Każda akcja skrupulatnie opisywana, dla mnie - osoby, której nie kręcą działania wojenne, była męczarnią. Dialogi zostały niemalże całkowicie zepchnięte poza margines; pojawiały się jak na lekarstwo.
Zbyt mała ilość przerywników, nadających zazwyczaj lekturze lekkości, sprawiła, że całość mnie przytłoczyła.
Jednakże, choć w praktyce nie zaczytuje się w kolejnych tomach, historia jest na tyle interesująca, iż z ogromną ciekawością słucham opowieści mojej koleżanki, która postanowiła, w przeciwieństwie do mnie dobrnąć do końca.

Jest to jedna z książek, które po odłożeniu nie dają o sobie tak szybko zapomnieć. Wizja przedstawiona przez Marsdena wydaje się realna , a co za tym idzie przerażająca.
Co stałoby się jeśli nasz kraj zostałby zaatakowany przez wrogie wojska, a ty jako jeden z niewielu ocalałbyś? Czy miałbyś siłę przeciwstawić się i stworzyć samodzielnie nowe jutro?

Moja ocena: 3

Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 2011-04-06
Tłumaczenie: Anna Gralak
Liczba stron: 272




sobota, 20 października 2012

Początki

 Witam,

Jak powszechnie wiadomo początki są najtrudniejsze, dlatego też postanowiłam oficjalnie zacząć wszystko dopiero od 3 posta.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest to już tysiąc pięćset sto dziewięćsetny blog z recenzjami błąkający się po cyberprzestrzeni, jednak to było po prostu silniejsze ode mnie :3

Czytanie jest dla mnie odruchem bezwarunkowym, choć obecnie zdetronizowanym przez moje, jakże ambitne plany dokończenia pierwszej w życiu powieści, oraz system edukacji narodowej.
Chwilami mam wrażenie, iż literatka ze mnie żadna, szczególnie jeśli chodzi o formy krótkie; blog ten traktuję więc jako swoistego typu wyzwanie. 

Cóż więcej mogę dodać?

Mam nadzieję, że się uda :)
Pozdrawiam Avia






poniedziałek, 15 października 2012

"Zanim umrę" Jenny Downham

Gdyby pozostało Ci jedynie parę miesięcy życia co byś zrobił? Pojechał do miejsca, które jawi się w twojej głowie jako najpiękniejszy zakątek na Ziemi, czy został w domu i cieszył się zaciszem domowego ogródka? Spojrzał na świat z nowej perspektywy i odetchnął tak naprawdę po raz pierwszy pełną piersią, czy zabunkrował w swoim pokoju i w półmroku czekał na koniec? Czy odważyłbyś się sięgnąć po marzenia i pragnienia, które skrywasz głęboko w sobie?
 
Dla 16 letnie Tess chorej na rzadką odmianę białaczki nie jest to jedynie hipotetyczne założenie, lecz prawdą, z którą musi się zmierzyć. Jej czas się kończy, a ona jest tego boleśnie świadoma. Z uporem maniaka, jakby zdeterminowana w przeciągu tak krótkiego czasu zmieścić całe swoje "przyszłe" życie, realizuje punkty ze swojej listy mające dać jej poczucie spełnienia.

„Nie chce teraz umierać, pragnę najpierw dobrze pożyć. Nagle wszystko staje się jasne i oczywiste. Niemal budzi się we mnie nadzieja. To czysty obłęd. Chcę doświadczyć życia, zanim umrę. Tylko to ma sens.”

Pragnienia wypisywane są przez nią bezpośrednio na ścianie przy łóżku stają się katalizatorem do rezygnacji ze spędzenia reszty czasu w czterech ścianach pokoju. Świadoma swojej bezkarności sięga więc po zakazane owoce, w które obfituje dzisiejszy świat: seks, narkotyki, drobne przestępstwa. Wie, że może udawać kogokolwiek tylko chce. Początkowe punkty z listy wypełnia jednak beznamiętnie; ot aby odfajkować kolejne linijki niczym produkty na liście zakupów, które wrzucamy mechanicznie do koszyka. Następne są jednak coraz mniej powierzchowne; wymagające zaangażowania.
A czego tak naprawdę chce Tessa?
Miłości.
Pragnie kochać i być kochaną. Pragnie kogoś kto będzie trzymał ją za rękę, gdy będzie wyruszać w swą ostatnią podróż.
Tylko tyle i aż tyle.

„- Chce być z tobą w ciemności. Leżeć w twoich ramionach. Pragnę, żebyś mnie kochał. Był obok, kiedy się boję. Chcę, żebyśmy razem poszli na koniec świata i zobaczyli, co tam jest. [...] -A jeśli zrobię coś nie tak? - To niemożliwe. - Mogę cię zawieść. - Nie zawiedziesz mnie. - Mogę spanikować. - To nie ma znaczenia. Chcę, żebyś tam był."

Tessę możemy oceniać jedynie przez pryzmat jej działań. Niewiele wiemy o jej przeszłym życiu. Jest jakby zamknięty rozdział do którego się już nie wraca. 
Jaka więc jest Tessa? Z całą pewnością zdeterminowana do spełnienia wszystkich punktów na swojej liście. Determinacja ta chwilami zahacza wręcz o egoizm, który jednak w tym szczególnym przypadku jest jak najbardziej uzasadniony. Wyciska życie niczym sok z pomarańczy - do ostatniej kropli.

W książce możemy jednak przypatrzeć się także przez krótką chwilę osobą, które otaczają główną bohaterkę na co dzień. Prawdą jest, iż choroba jednego członka jest jednocześnie chorobą całej rodziny. A każde z nich "radzi" sobie z tą sytuacja na własny sposób. Ojciec Tessy miotający się pomiędzy sprzecznymi racjami; każdego dnia zmuszający córkę do wstania z łóżka, nie pozwalający się jej jednak wyszaleć, gdy ta odczuwa taką potrzebę. Młodszy brat, który nie potrafi odnaleźć się w owej sytuacji i rejestrujący ją jedynie cząstką świadomości. Matka, która już dawno wypuściła stery swojego życia. 

Książka ta przypomina trochę inną historię, opisaną w "Oskar i pani Róża" Erika - Emmanuella Schmidta. W obydwu na próżno możemy szukać dokładnego opisu życia z nowotworem, czy  przebiegu choroby. Autor skupia się na czymś innym - głodzie życia, który przesłania wszystko inne. Przedstawiając wiarygodną historię o umieraniu jednocześnie oddala litość ze strony czytelnika. Pokazuje, jak wiele rzeczy tak naprawdę zależy jedynie od naszego podejścia. 

Jenny Downham podjęła się opisaniu trudnego tematu, lecz sądzę, iż była to próba udana, aczkolwiek nic ponad to.

Moja ocena: 4

Autor:     Downham Jenny
Wydawca: Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Data premiery: 2009-04-16
Tłumaczenie:  Gajdzińska Monika

wtorek, 9 października 2012

"50 twarzy Greya" E. L. James


"Romantyczna,zabawna, głęboko poruszająca i całkowicie uzależniająca powieść pełna erotycznego napięcia" taka właśnie jest najnowsza książka Eriki Leonard skrywającej się pod pseudonimem E. L. James "50 twarzy Greya" otwierająca trylogię "50 odcieni" świętującą triumfy na całym świecie... według opisu wydawnictwa.

"Kobiety na jej punkcie szaleją. Mężczyźni wiele zawdzięczają. Biblioteki apelują, by wycofać z obiegu. A powieść sprzedaje się w tempie egzemplarza na minutę".

Cofnijmy się jednak parę lat wstecz, gdy świat urzekła inna historia; historia Edwarda i Belii oraz ich miłości opisanej w czterotomowej serii "Zmierzch" autorstwa Stephanie Meyer. Świat zwariował na jej punkcie, a internet zapełnił się tysiącami fanficków. Proza pani Meyer dość grzeczna w swojej wymowie pozostawiała duże pole do popisu czytelniczkom, którym brakowało "elektryzujących scen", więc by "upieprznić" całą historię odwoływały się do własnej wyobraźni i pisały o tym czego nie znalazły w oryginale.
Ale co z tym wszystkim ma wspólnego "50 twarzy Greya"?
Otóż jedną z pisarek- amatorek dającym upust swoim fantazjom była, wówczas ukrywająca się pod pseudonimem Snowqueens Icedragon, Erica Leonard. Fanfik zatytułowany „Master of The Universe” okazał się jednak na tyle popularny, że jedynie kwestią czasu było, aby wyewoluował w coś poważniejszego. Jako taki nie mógł być jednak wydany. Autorka pozmieniała, więc co nieco i tak oto narodziła się pozycja, przez jednych uważana za objawienie literackie, a innych za zwykłą grafomanie.

"Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie. Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach… Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?"

Patrząc na opis mam wrażenie, że mogłabym pomylić tą pozycję z każdym innym podrzędnym harlequinem, od których ,aż roi się na rynku. Co więc skłoniło mnie do sięgnięcia po (znów nie tak cienkie) czytadło?
Reklama.

Muszę przyznać, że proces reklamowy przeprowadzono bardzo sprawnie. Wchodząc na strony popularnych księgarń bombardowana wręcz byłam propozycjami zakupienia jej. Przechodząc koło witryn w oczy rzucała się maksymalnie powiększona okładka widoczna najprawdopodobniej także z drugiego końca miasta, a kupując książkę wychodziłam z reklamującymi ją broszurami. Oczywiście nie zabrakło także gadżetów związanych z książką, oraz specjalnej składanki muzycznej stworzonej przez samą E. L. James.
Przebijając się przez masę komentarzy umieszczanych na różnych stronach miałam wrażenie, że obowiązuje tam zasada wszystko, albo nic. Jakże ogromne było więc moje zdumienie po przeczytaniu, gdy okazało się, że powieść jest nadzwyczaj... przeciętna.

Główna bohaterka - studentka Anastasia Steele, o której po ponad 600 stronach mogę jedynie stwierdzić, że chronicznie przegryza wargę, lubi przewracać oczami, ma skłonności masochistyczne idące w parze z brakiem instynktu samozachowawczego, jest niezdarna i beznadziejnie zakochana. Trochę mało. Nic dziwnego, że postać ta wydaje się wyjątkowo papierowa. W niczym nie przewyższa ją zresztą Christian Grey, którego mania sprawowania kontroli nad wszystkim i wszystkimi doprowadzała mnie do szału. No i oczywiście nie można zapomnieć o lubowaniu się w praktykach s&m, które są poniekąd główną osią utworu, oraz przeszkodą nie do przebycia na drodze do "waniliowego" związku tej dwójki. Po za tym mr. Grey ma tajemnicę...

Chwilami nie trudno zgadnąć, iż pierwotnie był to fanfic "Zmierzchu". Anastasia jako słaba kopia Belii oczywiście jest nie zdarna (co najjaskrawiej ukazane jest w scenie, gdy dosłownie wpada do gabinetu Greya podczas ich pierwszego spotkania), zakompleksiona i niemiłosiernie zakochana w nieodpowiednim facecie. Naprawdę nieodpowiednim.
Na miejscu Anastazji uciekłabym przed nim gdzie pieprz rośnie już po trzecim spotkaniu.
Natomiast Grey, istny bóg seksu, posiadający obowiązkowo magnetyczne spojrzenie i niespożyte pokłady energii, powtarzający wciąż niczym zacięta płyta, że nie jest dla niej odpowiednim partnerem, a następnie zmieniając to na równie wyświechtane "nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego". Niesamowicie bogaty i ponad przeciętnienie utalentowany. Pragnący dowiedzieć się wszystkiego o swojej kochance w zamian rzucając jej jedynie ochłapy dotyczące własnej przeszłości. Dodatkowo ma zadatki na zawodowego stalkera i sadystę.
Podobieństwo nie ogranicza się jedynie do przekalkowania postaci. Także niektóre sytuacje wydawały mi się dziwnie znajome (pamięta ktoś jeszcze pierwsze spotkanie słodkiej Belii z miodowookoą rodzinką, tudzież zakończenie roku w miejscowym liceum?).

Denerwującym okazał się fakt, że bohaterów nie łączyły żadne uczucia wyższe. Autorka podjęła kilka prób  dotarcia do głębszych pokładów emocjonalnych nadając przy tym swoim bohaterom trochę rysu psychologicznego, lecz po chwili gwałtownie się wycofywała jakby nie wiedząc co dalej z tym począć. Dodatkowo wątek s&m całkowicie i kategorycznie mnie odrzuca. Jak dla mnie jest to poniżej ludzkiej godności. Gdyby nie wręcz chorobliwa chęć wyrobienia sobie zdania na ten temat porzuciłabym czytanie przy pierwszej lepszej okazji.

Całość pisana słabiutkim językiem nie podnosi wartości literackiej tej pozycji. Dialogi szeleszczące papierem, opisy na poziomie gimnazjalnym od których włos jeży się na głowie i formuły, formuły, powtarzane raz po raz. Stwierdzenie "przegryzam wargę" stało się już zwrotem sztandarowym tej powieści. W mgnieniu oka powróciłam do czasów gimnazjalnych, gdzie przykuta do biurka ślęczałam nad praca pisemną i odwalałam tego typu fuszerkę, aby jak najszybciej zając się czymś innym. Mało dynamiczna fabuła tym bardziej utrzymywała mnie w przekonaniu, że moje porównanie jest słuszne.

Przy całej masie wymienionych przeze mnie wad niczym światełko na końcu tunelu dla odmiany napiszę teraz coś pozytywnego.
Książkę tą (jak każdy odmóżdżacz) bardzo szybko się czyta.
I to by było na tyle.

Nie potrafię zrozumieć fenomenu jakim jest ta książka okrzyknięta w Ameryce ironicznym mianem "porno dla mamusiek". A fenomenem z całą pewnością jest o czym najdobitniej świadczy liczba sprzedanych egzemplarzy, oraz przygotowania do ekranizacji, która jeszcze przed padnięciem pierwszego klapsa na planie wywołuje spore emocje, a o angaż w niej ubiega się prawdziwa śmietanka aktorska.

Mogę mieć jedynie nadzieję, że nie jest to kierunek jaki obierze w najbliższym czasie światowa literatura, a postacie pokroju Christiana Greya nie staną się obiektem pożądania tysięcy kobiet.

Moja ocena:  2+


Tytuł oryginalny: Fifty Shades of Grey
Wydawca: Wydawnictwo Sonia Draga
Data premiery:  2012-09-05
Ilość stron: 608