Tak jak nie da się zaplanować najwspanialszych wspomnień tak samo nie da się przewidzieć kiedy trafi się na wyjątkową książkę. O mały włos nie minęłam się z twórczością Pani Michaelis, gdy czytając opis na okładce uznałam, że to kolejne schematyczne romansidło. Na szczęście pchnięta do działania pewną przypadkowo napotkaną recenzją postanowiłam dać jej jednak szansę.
W pewne dość ciepłe wczesnowiosenne popołudnie gdy nieśmiałe promienie słońca skrzyły się na ostatnich, już dość marnie wyglądających, śnieżnych zaspach zatopiłam się w historię Anny i Abla...
Początkowo fabuła wydaje się dość prosta i jednoznaczna. On - szkolny outsider, handlujący prochami, ona - dziewczyna z dobrego domu, zaabsorbowana zbliżającą się maturą, cicha, otoczona wąskim gronem przyjaciół. Schematycznie i mało oryginalnie. Idźmy jednak dalej. Pewnego dnia za sprawą szmacianej lalki ukrytej pod kanapą w jednej z szkolnych sal Anna i Abel po raz pierwszy nawiązują coś na kształt nic niezobowiązującej konwersacji. Właścicielką lalki okazuje się młodsza siostra chłopaka, nad którą sprawuje opiekę. Wówczas do Anny dochodzi, że ten na pozór szorstki w obyciu chłopak skrywa w sobie tą drugą - bardziej ludzką twarz. Dziewczyna zaintrygowana tym faktem postanawia śledzić tajemniczego Abla, zwanego w szkole polskim handlarzem pasmanterią. Poszukiwania (co warto zaznaczyć odbywające się na zwykłym rowerze, a nie jakąś wypasioną furą, jak to zwykle w amerykańskich wytworach bywa) doprowadzają ją do studenckiej stołówki, gdzie ukryta pod połami zwiewnego szala po raz pierwszy usłyszy baśń o Królowej Skał, której mała wyspa ulega zniszczeniu zmuszając ją tym samym do wyruszenia w pełną przygód podróż, wraz z towarzyszącym jej morsem.
Z biegiem wydarzeń czytelnik, oraz sama Anna dowiaduje się, iż baśń jest niczym innym jak rzeczywistością przepuszczoną przez pryzmat magicznego świata. Bo jakże inaczej można wytłumaczyć sześcioletniemu dziecku, iż jej matka zniknęła bez wieści, jeśli nie poprzez nagłą katastrofę w bajkowym świecie; jak ustrzec ją przed biologicznym ojcem, pragnącym ją skrzywdzić, jeśli nie ukazując go jako potwora pragnącego wykraść serce małej królowej? Sprawy komplikują się jednak, gdy negatywne postacie zaczynają ginąć równocześnie z prawdziwymi ludźmi, na których były wzorowane.
„Baśniarz” jest książką magiczną. Nie sposób jednoznacznie wskazać w czym tkwi jej siła; niepowtarzalnym klimacie, ukazaniem kontrastu świata, w którym granice już dawno uległy zatarciu, a może elementom baśni, która w pewnym momencie zbyt wyraźnie zaczyna przenikać do świata realnego. Jedno jest pewne, zestawienie tych czynników robi imponujące wrażenie. Autorka wprowadza czytelnika w swój świat powoli dając mu wskazówki, oraz zapowiedzi przyszłych wydarzeń zawoalowane w na pozór nic nie znaczące zdarzenia, zawarte w dedykacji, czy tekście ballady umieszczonej na początku książki.
Autorka zdaje
się na każdym kroku igrać z czytelnikiem. Umieszcza swoją
historię w zimowej, wręcz baśniowej scenerii, po to tylko aby tym
wyraźniej ukazać brutalność świata, która dla wielu staje się
areną walki o przetrwanie. Pozwala nam zasłuchać się w słowach
baśni, której celem jest dotarcie do szczęśliwego zakończenia,
aby po chwili brutalnie uświadomić nam, że rzeczywistość nie ma
z tym obrazem nic wspólnego.
Wizja świata serwowana nam przez autorkę wydaje się tym bardziej dojmująca, iż obserwujemy ją oczami Anny, która przez większość życia trzymana była pod swoistego typu kloszem. Zderzenie w całkiem obcym światem, w którym obowiązują inne zasady i prawa jest więc dla niej dość niespodziewane. Życie wiedzione przez Abla, tak różne od znanego jej samej, jest dla niej czymś niezrozumiałym, lecz zarazem intrygującym.
Pomimo wyeksponowania tego gorszego oblicza świata, w którym granice między dobrem a złem zbyt łatwo ulegają zatarciu, książka jest niezwykle budująca. Tak samo jak skrupulatnie autorka uwydatniała brzydotę, pieczołowicie eksponowała miłość, która rozjaśnia nawet największy mrok. I nie mam w tej chwili jedynie na myśli wątku Abla i Anny, których miłość rozkwitała burząc mury i pokonując wszelkie przeszkody, lecz przede wszystkim uczucia łączącego chłopaka z jego młodsza siostrą Michi. To w jaki sposób starał się zastąpić jej jednocześnie matkę i ojca, zapewnić byt, oraz ochronić przed całym złem sprawiało, iż niejednokrotnie podczas czytania robiło się mi cieplej na duszy.
Wizja świata serwowana nam przez autorkę wydaje się tym bardziej dojmująca, iż obserwujemy ją oczami Anny, która przez większość życia trzymana była pod swoistego typu kloszem. Zderzenie w całkiem obcym światem, w którym obowiązują inne zasady i prawa jest więc dla niej dość niespodziewane. Życie wiedzione przez Abla, tak różne od znanego jej samej, jest dla niej czymś niezrozumiałym, lecz zarazem intrygującym.
Pomimo wyeksponowania tego gorszego oblicza świata, w którym granice między dobrem a złem zbyt łatwo ulegają zatarciu, książka jest niezwykle budująca. Tak samo jak skrupulatnie autorka uwydatniała brzydotę, pieczołowicie eksponowała miłość, która rozjaśnia nawet największy mrok. I nie mam w tej chwili jedynie na myśli wątku Abla i Anny, których miłość rozkwitała burząc mury i pokonując wszelkie przeszkody, lecz przede wszystkim uczucia łączącego chłopaka z jego młodsza siostrą Michi. To w jaki sposób starał się zastąpić jej jednocześnie matkę i ojca, zapewnić byt, oraz ochronić przed całym złem sprawiało, iż niejednokrotnie podczas czytania robiło się mi cieplej na duszy.
Rzadko kiedy
zdarza mi się utożsamić z bohaterami powieści, iż całkowicie
przejmuję ich sposób widzenia. Tak jednak stało się w przypadku
„Baśniarza”. Wraz z nią do samego końca odrzucałam wszelkie
poszlaki i dowody uznające Abla za winnego zabójstwa, wierząc w
jego niewinność. Uwidacznia się przez to siła sugestii autorki,
która sprawia, że nie obserwujemy tej historii z boku, lecz
poniekąd mimowolnie stajemy się jej uczestnikami.
Powieść Michaelis jest doprawdy pełna kontrastów. Potrafi wzbudzić niemały strach na myśl o kondycji współczesnego świata, ulgę, iż nie wychowaliśmy się w wypaczonej rzeczywistości, oraz radość, z faktu że istnieją uczucia, które potrafią pokonać to wszystko i przetrwać.
Książka wywołała i wciąż wywołuje u mnie niemałe emocje. Niesamowity i niepowtarzalny klimat połączony z nawiązaniami do twórczości Cohena sprawiły, że jeszcze wiele dni moje myśli pochłaniał „Baśniarz”, a najczęściej odtwarzaną piosenką nie wiedzieć czemu stało się „Hallelujah”. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że jest to powieść dla każdego. Książka jest pisana w naprawdę w specyficzny sposób, który dla jednych będzie największym atutem, pozostałych natomiast definitywnie odrzuci.
Moja ocena: 6
Powieść Michaelis jest doprawdy pełna kontrastów. Potrafi wzbudzić niemały strach na myśl o kondycji współczesnego świata, ulgę, iż nie wychowaliśmy się w wypaczonej rzeczywistości, oraz radość, z faktu że istnieją uczucia, które potrafią pokonać to wszystko i przetrwać.
Książka wywołała i wciąż wywołuje u mnie niemałe emocje. Niesamowity i niepowtarzalny klimat połączony z nawiązaniami do twórczości Cohena sprawiły, że jeszcze wiele dni moje myśli pochłaniał „Baśniarz”, a najczęściej odtwarzaną piosenką nie wiedzieć czemu stało się „Hallelujah”. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że jest to powieść dla każdego. Książka jest pisana w naprawdę w specyficzny sposób, który dla jednych będzie największym atutem, pozostałych natomiast definitywnie odrzuci.
Moja ocena: 6
Napisać tak sporo o książce przeczytanej półtora roku temu rzeczywiście bardzo dobrze o niej świadczy. I nie dziwię się, mi "Baśniarz" też mocno zapadł w pamięć i z pewnością na długo tak pozostanie. Dlatego też jestem bardzo ciekawa "Dopóki śpiewa słowik", mam nadzieję, że i tym razem autorka porwie mnie w świat, który stworzyła. ;)
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekałam na "Dopóki śpiewa słowik", nic więc dziwnego, że dopadłam ją chwilę po premierze :) Recenzja ukazała się już jakiś czas temu na moim profilu na lb, lecz zostanie także niebawem wklejona na bloga
UsuńPs. Po napisaniu recenzji niezwłocznie wzięłam się ponownie za czytanie "Baśniarza". Cudowny jak zwykle... :)