Skandynawskie kryminały od dawna święcą triumfy na całym
świecie. Na polski rynek przebiło się jednak kilka książek, bynajmniej nie
należących do tego gatunku, a pochodzących wprost ze Szwecji. Trylogia o
miasteczku Engelsfors opowiadająca o grupie Wybrańców – czarownic władającymi
sześcioma żywiołami, których celem jest zapobiegnięcie apokalipsie, zdobyła
grono fanów na całym świecie. „Klucz” ostatnia część trylogii ponownie przenosi
nas w świat Minoo, Anny-Karin, Vannesy i Lineii toczących nierówny los z
przeznaczeniem.
Na początku było ich siedmioro - kilku zwyczajnych
nastolatków władającymi mocami, których nie rozumieli i nad którymi nie do
końca umieli zapanować. Ich krąg powoli zaczął się zmniejszać, a śmierć
zabierała jego kolejnych członków. Teraz została ich jedynie czwórka. Trzy
żywioły mające przyczynić się do zamknięcia portalu oddzielającego
rzeczywistość ludzi od świata demonów, zostały na zawsze stracone. Dziewczyny
mają świadomość, swojej bezsilności wobec zbliżającej się apokalipsy, nie tracą
jednak nadziei i szukają nowych rozwiązań. Rada sprawująca władze w magicznym
skutecznie im to uniemożliwia powołując nową grupę „Wybranych”. Dziewczyny nie
potrafią jednak obdarzyć zaufaniem organizacji, która nieraz udowodniła już
swoją bezwzględność i ślepe przestrzeganie zasad. Sytuacja komplikuje się
jednak, gdy do nowego kręgu dołącza Minoo, a nad Engelsfors pojawiają się
pierwsze zwiastuny apokalipsy.
Zakończenia serii z zasady powinny najmocniej wpływać na
uczucia czytelników – rozdzierać ich serca, zapierać dech w piersiach, wyciskać
łzy z oczu. Niestety „Klucz” ma jedną zasadniczą wadę, która skutecznie
uniemożliwiała mi zatopienie się we własnych emocjach – jest stanowczo zbyt
długa. Seria Engelsfors składa się wyłącznie z opasłych ksiąg, w ostatnim tomie,
który powinien być niczym laur na głowie zwycięzcy, było jednak stanowczo zbyt
mało akcji i za dużo zdań. Chwilami miałam wrażenie, iż postacie wyłącznie
myślą i dyskutują o tym co należałoby zrobić.
O ironio wraz z ilością wypowiadanych słów, poszczególni
bohaterowie stawali się dla mnie coraz bardziej obcy. W czasie pierwszej fazy
powstawania Kręgu poczynania, motywacje i zachowanie głównych bohaterek było
czymś godnym uwagi. Pochodzące z różnych środowisk, obracające się w różnych
kręgach towarzyskich dziewczyny zmuszone do współpracy próbowały pokonać
wzajemne uprzedzenia i oddać się wyższym celom. Obecnie jednak ich osobowości starły
się ze sobą i wszystkie są jednakowo irytująco nijakie. Sytuację ożywił nieco
rozłam pomiędzy członkiniami Kręgu. To niosło jednak za sobą konsekwencje.
Prowadzenie akcji dwoma niemalże niezależnymi nurtami było dość ciekawym
posunięciem, gdyby nie fakt, iż zarówno w jednym jak i drugim brakowało
konkretnych, mocnych punktów.
Po raz pierwszy dziewczyny stanęły przed problemem globalnym
jakim był koniec świata, a nie działaniu przeciwko konkretnej jednostce
pobłogosławionej przez demony. Pozbawienie fabuły głównego antagonisty
otworzyło autorom możliwość wprowadzenia wątków pobocznych. Stał się nim
niestety romans Vannessy i Lineii, który chwilami stawał się ważniejszy niż koniec świata. Żadna z nich już wcześniej nie była przeze mnie szczególnie lubiana – razem stały
się prawie nie do zniesienia. Całość powinien jednak ratować wątek Minno
współpracującej z Radą. To właśnie za jej sprawą zostaje nam przybliżona ta
jakże tajemnicza organizacja, oraz mieszkańcy dworku. Niestety w dużej mierze
jest to niewykorzystany potencjał.
Przyznać muszę, że byłam lekko zawiedziona poziomem
zaprezentowanym w „Kluczu”. Po naprawdę mocnym cliffhangerze w drugiej części
liczyłam na coś więcej. Autorzy, którzy nie bali się składać w ofierze
czytelnikom głównych bohaterów, bez trudu tworzących, chwilami wręcz gęsty od
emocji, szwedzki klimat zaprezentowali nam jedynie serię dialogów, monologów,
wewnętrznych rozterek, historii rozstań i powrotów z apokalipsą w tle.
„Klucz” nie jest jednak powieścią złą. Pomimo tego, że mam w
stosunku do niej naprawdę mieszane uczucia obiektywnie mogę jednak stwierdzić,
że czytało się ją przyjemnie (pomimo 806 stron). Autorzy mieli ciekawy pomysł,
który potrafili konsekwentnie prowadzić od początku do końca. Temat, który
wybrali także nie był dla mnie – osoby wychowanej na Harrym Potterze – bez
znaczenia. Serii „Engelsfors” nie można odmówić tego „czegoś” co sprawia, iż
nie sposób oderwać się od kolejnych stron. W „Kluczu” tego „czegoś” było trochę
mniej niż wcześniej nie przekreśla to jednak całkowicie fabuły w niej zawartej.
Zabrakło jednak fajerwerków, które zapadły by głęboko w pamięć, szczególnie, że
zakończenie historii samo w sobie było dobrze przemyślane, a co najważniejsze
pozawalało na to, aby czytelnik sam dopowiedział sobie resztę historii.
Moja ocena: 4+
![]() |
Trylogia „Engelsfors”:
„Krąg”
„Ogień”
„Klucz”
Jakoś nie mam chęci na tą książkę :)
OdpowiedzUsuńZostało mi do przeczytania jakieś 150 stron, ale książka niemal od samego początku mi się nie podobała, co było dziwne, bo pierwszy i drugi tom po prostu uwielbiam. Szkoda, bo liczyłam na coś naprawdę fantastycznego.
OdpowiedzUsuń