piątek, 9 stycznia 2015

"Klucz" Mats Strandberg; Sara B. Elfgren

Skandynawskie kryminały od dawna święcą triumfy na całym świecie. Na polski rynek przebiło się jednak kilka książek, bynajmniej nie należących do tego gatunku, a pochodzących wprost ze Szwecji. Trylogia o miasteczku Engelsfors opowiadająca o grupie Wybrańców – czarownic władającymi sześcioma żywiołami, których celem jest zapobiegnięcie apokalipsie, zdobyła grono fanów na całym świecie. „Klucz” ostatnia część trylogii ponownie przenosi nas w świat Minoo, Anny-Karin, Vannesy i Lineii toczących nierówny los z przeznaczeniem.

Na początku było ich siedmioro - kilku zwyczajnych nastolatków władającymi mocami, których nie rozumieli i nad którymi nie do końca umieli zapanować. Ich krąg powoli zaczął się zmniejszać, a śmierć zabierała jego kolejnych członków. Teraz została ich jedynie czwórka. Trzy żywioły mające przyczynić się do zamknięcia portalu oddzielającego rzeczywistość ludzi od świata demonów, zostały na zawsze stracone. Dziewczyny mają świadomość, swojej bezsilności wobec zbliżającej się apokalipsy, nie tracą jednak nadziei i szukają nowych rozwiązań. Rada sprawująca władze w magicznym skutecznie im to uniemożliwia powołując nową grupę „Wybranych”. Dziewczyny nie potrafią jednak obdarzyć zaufaniem organizacji, która nieraz udowodniła już swoją bezwzględność i ślepe przestrzeganie zasad. Sytuacja komplikuje się jednak, gdy do nowego kręgu dołącza Minoo, a nad Engelsfors pojawiają się pierwsze zwiastuny apokalipsy.


Zakończenia serii z zasady powinny najmocniej wpływać na uczucia czytelników – rozdzierać ich serca, zapierać dech w piersiach, wyciskać łzy z oczu. Niestety „Klucz” ma jedną zasadniczą wadę, która skutecznie uniemożliwiała mi zatopienie się we własnych emocjach – jest stanowczo zbyt długa. Seria Engelsfors składa się wyłącznie z opasłych ksiąg, w ostatnim tomie, który powinien być niczym laur na głowie zwycięzcy, było jednak stanowczo zbyt mało akcji i za dużo zdań. Chwilami miałam wrażenie, iż postacie wyłącznie myślą i dyskutują o tym co należałoby zrobić.
O ironio wraz z ilością wypowiadanych słów, poszczególni bohaterowie stawali się dla mnie coraz bardziej obcy. W czasie pierwszej fazy powstawania Kręgu poczynania, motywacje i zachowanie głównych bohaterek było czymś godnym uwagi. Pochodzące z różnych środowisk, obracające się w różnych kręgach towarzyskich dziewczyny zmuszone do współpracy próbowały pokonać wzajemne uprzedzenia i oddać się wyższym celom. Obecnie jednak ich osobowości starły się ze sobą i wszystkie są jednakowo irytująco nijakie. Sytuację ożywił nieco rozłam pomiędzy członkiniami Kręgu. To niosło jednak za sobą konsekwencje. Prowadzenie akcji dwoma niemalże niezależnymi nurtami było dość ciekawym posunięciem, gdyby nie fakt, iż zarówno w jednym jak i drugim brakowało konkretnych, mocnych punktów.

Po raz pierwszy dziewczyny stanęły przed problemem globalnym jakim był koniec świata, a nie działaniu przeciwko konkretnej jednostce pobłogosławionej przez demony. Pozbawienie fabuły głównego antagonisty otworzyło autorom możliwość wprowadzenia wątków pobocznych. Stał się nim niestety romans Vannessy i Lineii, który chwilami stawał się ważniejszy niż koniec świata. Żadna z nich już wcześniej nie była przeze mnie szczególnie lubiana – razem stały się prawie nie do zniesienia. Całość powinien jednak ratować wątek Minno współpracującej z Radą. To właśnie za jej sprawą zostaje nam przybliżona ta jakże tajemnicza organizacja, oraz mieszkańcy dworku. Niestety w dużej mierze jest to niewykorzystany potencjał.

Przyznać muszę, że byłam lekko zawiedziona poziomem zaprezentowanym w „Kluczu”. Po naprawdę mocnym cliffhangerze w drugiej części liczyłam na coś więcej. Autorzy, którzy nie bali się składać w ofierze czytelnikom głównych bohaterów, bez trudu tworzących, chwilami wręcz gęsty od emocji, szwedzki klimat zaprezentowali nam jedynie serię dialogów, monologów, wewnętrznych rozterek, historii rozstań i powrotów z apokalipsą w tle.

„Klucz” nie jest jednak powieścią złą. Pomimo tego, że mam w stosunku do niej naprawdę mieszane uczucia obiektywnie mogę jednak stwierdzić, że czytało się ją przyjemnie (pomimo 806 stron). Autorzy mieli ciekawy pomysł, który potrafili konsekwentnie prowadzić od początku do końca. Temat, który wybrali także nie był dla mnie – osoby wychowanej na Harrym Potterze – bez znaczenia. Serii „Engelsfors” nie można odmówić tego „czegoś” co sprawia, iż nie sposób oderwać się od kolejnych stron. W „Kluczu” tego „czegoś” było trochę mniej niż wcześniej nie przekreśla to jednak całkowicie fabuły w niej zawartej. Zabrakło jednak fajerwerków, które zapadły by głęboko w pamięć, szczególnie, że zakończenie historii samo w sobie było dobrze przemyślane, a co najważniejsze pozawalało na to, aby czytelnik sam dopowiedział sobie resztę historii.

Moja ocena: 4+


                                                                                                                
Trylogia „Engelsfors”:
„Krąg”
„Ogień”
„Klucz”

2 komentarze:

  1. Jakoś nie mam chęci na tą książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostało mi do przeczytania jakieś 150 stron, ale książka niemal od samego początku mi się nie podobała, co było dziwne, bo pierwszy i drugi tom po prostu uwielbiam. Szkoda, bo liczyłam na coś naprawdę fantastycznego.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za komentarze :D